mleko i futro

nie chodziłam do przedszkola ale w zerówce było obowiązkowe picie mleka. stałam się wówczas bohaterką bo mleko smakowało mi zawsze i w każdej postaci a kożuch nie stanowił przeszkody. współbiesiadnicy przy białych kubkach „Społem” korzystali z moich upodobań, które ratowały ich z opresji – większość dzieci z odrazą podchodziła do mlecznej powłoczki na stygnącym napoju a ja bez wstrętu zjadałam ich koszmar. może dlatego mam do dziś zdrowe zęby? :)



tymczasem lata minęły i kożuch zmienił znaczenie bo częściej w dorosłym towarzystwie pojawia się jako element garderoby niż spożywczy horror. w tym sezonie podobno krótka kurtka na futerku jest hitem. :)
gdyby nie mój obecny kształt, miałabym idealny egzemplarz wydłubany kilka sezonów temu w lumpie – benettona miś przeuroczy. niestety brzuch się już nie mieści… :)
ale dziś ładna pogoda, może jak się nie zapnę to nikt się nie zorientuje?

temat w Avanti

krynos

męska linia rodziny Kry posiada Nosy. są to Prawdziwe Nosy. nie noski, nie nochale a Nosy. zacne, budzące szacunek, zdecydowane, męskie, niebanalne Nosy. ich zwieńczeniem jest silna linia Brwi równie mocnych co Nosy. wprawdzie jasne i łagodne ale zmarszczone marsowo przyprawiają o dreszcz.
wczoraj zajrzeliśmy do potomka. wierzgał, zasłaniał się i odwracał kokieteryjnie ale udało nam się rozpoznać charakterystyczne elementy dla męskiej linii: Nos i Brwi!
było też szlachetne i wyjątkowo wyraźne coś, co jest charakterystyczne dla męskich potomków nie tylko w tej rodzinie… J
M. uszczęśliwiony. J ja też J

obrazoburcze wnioski

przeglądałam dziś sporo blogów modowych. trochę podglądactwa, szukania inspiracji, refleksji i porównań. pociesza mnie fakt, że nie jestem najbardziej pustą laską świata, skoro nie ja jedyna robię zdjęcia swoim przebierankom. :)
ale też w sumie niewiele prawdziwych zauroczeń, mało twórczych oryginalnych dziewczyn idących pod prąd. nie mówiąc o takich, co maltretują gotowce i jawnie gardzą trendami z rozkładówek...
foto kanał
akurat u mnie to kuleje. moje są skandalicznie amatorsko użytkowe. doceniam osoby, które robią oryginalne zdjęcia. zdecydowanie zyskuje na tym strona „artystyczna”, klimat, wystarczają za komentarz. takie estetyczne delektowanie się z mlaskaniem. może poćwiczę J
ale… czy 5 zdjęć tej samej pary butów albo wisiorka ma sens? chodzi o to, by pokazać każdy ich detal, czy uchwycić zestaw, do którego akurat pasują i niepowtarzalnie dopełniają całości?
jakoś wolę zabawy globalne a nie masochistyczne ogrywanie detalu.
w sieci sieci
czy można szczycić się „kreatywnym” zestawem zdjętym prosto z półki w sieciowym sklepie? sukienka, leginsy, bluzeczka, sweterek i kurteczka, a nawet buty, torebka i dodatki jednej marki i to z dumą prezentowane jako „zdobycze” z ostatniej wizyty w sklepie… no i co, że przecena ale litości, może odrobina własnej inwencji i poszukiwań, odkopywania staroci, przeróbki, sh, szafa sprzed wielu sezonów? tego mi brakuje! banałem wieje...
36+
czy koniecznie trzeba mieć figurę wieszaka, żeby bawić się i cieszyć ciuchami? na palcach można policzyć dziewczyny, które nie wbijają się w rozmiar 36. a stylizacje kombinują takie, że przyjemnie patrzeć…
klonowanie
może ja stara jestem i włącza mi się krytyka młodzieży przynależna starszyźnie ale przykro mi trochę gdy patrzę na śliczne dziewczyny, które mają warunki pod każdym względem idealne, by błyszczeć na tle banalnego tłumu… i ku mojej rozpaczy one wszystkie tak samo: te same kroje, fasony, wybór wzorów, tkanin, zestawów całych… fajnie włączać do swoich kobinacji wybrane nowinki, odświeżać szafę sezonowymi wicherkami, ale podporządkowywać się totalnie?
chyba nie byłabym lubiana w gronie blogerek :)
ale co ja zrobię, że od wyzwolonych artystek szafy wymagać chcę więcej?

na łeb spadło

to, że moje libido spadło w ciąży nie oznacza, że mogę pozwolić sobie na ugruntowanie domowej stylistyki w rejonach "kochanie czy mogę znowu pochodzić w Twoich starych spodniach od dresu?"...
chyba zbytnio odpuściłam: po powrocie do domu każdorazowo zanurzam się w otchłani spodni dresowych M. które nawet na niego (190cm faceta) są duuuże i luźne... do tego skarpety i poplamiona koszulka i zamieniam się w kulę seksapilu...
jestem złą żoną!
dlatego dziś pomalowany pazur, dekoltos, małe biżu i figlarny buziak na powitanie...



:)

litl kurt

są takie elementy w garderobie, które nigdy się nie starzeją i nigdy nie wychodzą z kanonu. subiektywne to może czasem, ale kilka takich pewniaków godzi wszystkie kobiety: mała czarna, beżowy trench, oficerki, biały tshirt i pewnie jeszcze kilka evergreenów.
dziś swoją kolekcję uzupełniłam o małą jeansową kurteczkę: prościak przytarty, celowo przymały troszkę i przykrótki: do sukienki, do spodni, do białej koszuli i złota albo dresowców i rozciągniętej bawełny, latem na szyfon, jesienią na wełnę, w zimie jako kolejna warstwa... możliwości "bez endu"...

no i grosik kosztowała, choć marka zacna. uwielbiam takie zakupy :)
ciekawe, czy synek też polubi modowe poszukiwania? :)

call me Coco

lumpiarskie zakupy to polowanie w miejskiej dżungli. pazury, kły, ryk i rywalizacja. taki primal się budzi w kobietach w SH, że aż trudno w to uwierzyć. dziś byłam świadkiem jak dwie wężyce syczały jadowicie na temat nieobecnej koleżanki z pracy przy przebieralni chowając przed nią jakąś fajną sztukę w jej rozmiarze. tuż obok dwie panie w wieku 60+ podbierały sobie sweterki: jedna odłożyła nieopatrznie sztukę idąc do przymierzalni, ale nie było jej już gdy pani wróciła bo dziwnym trafem właśnie płacono za bluzeczę przy kasie...
tymczasem sama doświadczyłam łokcia i torebki wbitej w bok przy koszulach i wilczego spojrzenia, gdy wyszłam z przebieralni żeby zobaczyć się w większym lustrze w płaszczu, którego nikt nie chciał... no i jak w nim wyszłam, to nagle się okazało, że stopień nienawiści wobec mnie gwałtownie skoczył wokół. :)
no ale cóż... ja nie jestem hieną w dżungli, ja jestem damą...
jak Coco...



Coco Chanel naturellement :)

przed i po



zaczęło mi się nudzić a to na ogół zły znak. zaczęło się nudzić w kwestii fryzury a to znak najgorszy... w sumie nie wiedziałam co chcę zmieniać a to już katastrofa bo blisko do eksperymentów spontanicznych...
na szczęście zmiana nie nastąpiła drastyczna ale i tak mam wątpliwości jak ja to będę sama układać.
chyba napiszę do jakiegoś klubu lesbijskiego w Berlinie o wsparcie. :)



anioł

M. jest aniołem :)
dostałam jeansy! prawdziwe! i ku mojemu zdumieniu wąskie nogawki jakoś dały radę!
różnią się od normalnych wyłącznie "golfem brzusznym".
i tak właśnie M. zapewnił swej płytkiej żonie wiele radości i okazji do tworzenia nowych kombinacji :)
LOVE


w parku

raz w roku jest tak, że pasuję kolorystycznie do krajobrazu idealnie :)
i to własnie dziś był ten dzień :)
wybrałam się na spacer do parku, gdzie kasztany i liście miały mi słoneczne przedpołudnie wypełnić błogim spokojem na słońcu. paleta rudości, zieleni, złota i pomarańczu absolutnie moja i przecudnie rozmazana przez delikatny wiaterek. cudo.
ale...
nie wzięłam pod uwagę, że jako jedyna w całym parku miałam jakiś taki banalny pomysł, żeby poczytać na ławce na słońcu w ciszy i spokoju. jako jedyna, bowiem wokół mnie grasowały hordy rozemocjonowanych fotografów amatorów pragnących utrwalić członków swych rodzin na tle złotej polskiej... o losie... mama z synkiem na tle kaczek, wnuczek z babcią na tle klombu, synek goni pawia, córcia rzuca kasztanem w wiewiórkę a wszyscy są baaaaardzo szczęśliwi bo jest pięknie przecież.
jesienny krajobraz parku urozmaicały liczne panny młode w podkasanych sukniach sunące przez suche liście a za nimi karykaturalne orszaki panów młodych, teściowych, świadków i fotografów w amoku usiłujących stworzyć w publicznym parku atmosferę intymnego spaceru zakochanych... jea...
a w tle mama z synkiem, kaczki, wiewiórki, wnuczek, klomb, pawie...
a właściwie paw. jeden duży.
szybko wróciłiam z parku...




jesienność

obudziłam się dziś z postanowieniem dalekich wypraw i załatwiania spraw za górami za lasami. poranek był miły i podkołdernie przytulny. a potem nagle wstałam i spojrzałam w okno... a tam... była jesień! taka prawdziwa wstrętna buro mokra jesień z wiatrem i deszczem w oczy i za kołnierz! no i jak tu wyjść z domu? :(

szafa

oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia. przywalona gratami sąsiadów w małym schowku na Powiślu. ledwo wystawała zza stosu makulatury i piramidy słoików. w głębokim wnętrzu wciąż jeszcze skrywa zakurzone przedmioty z kategorii "dziwne": szlifierka, komplet turystycznych mebli, stosik styropianowych tacek i zwoje zetlałych tkanin. ale ja już widzę, że będzie gwiazdą :)


wicie

nie mam nowych pomyslow na własne stylizacje bo czas mija raczej w stylu "housewife" niż "lady" ale za to zajęłam się wiciem. w sensie, że gniazdo wiję, jako przyszła matka. :)
w moim przypadku planowanie dostarcza zawsze najwięcej przyjemności a realizacja planu satysfakcjonuje mnie wręcz euforycznie, więc pokój dziecięcy jest dla mnie absolutnie przewspaniałym wyzwaniem.
najpierw była kwestia dekoracji - rozwiązania dzięki magicznym obrazom A. oraz lampom misiom, które mnie oczarowały zanim potomek pojawił się w planach, potem kwestia fotela do karmienia - na kłopoty aukcje internetowe (czekamy na dostawę), magiczna szafa znaleziona przypadkiem zasługuje na osobną bajkę :)
pozostaje łóżeczko, wstępnie wybrane ale wciąż bez oczarowania więc czekam na "moment".
no i nieszczęsny przewijak - ale pokonam ten temat z godnością i stylowo. :)





jest tylko jeden mankament - dotychczas niedopracowany detal: co zrobić z deską do prasowania i suszarką na pranie?

na szczęście

małe ubranka prasuje się fajnie: jedno przesunięcie żelazka i zasadniczo kaftanik gotowy. :)
dziś przebrnęłam przez segregację synowskiej garderoby. wszystko wyprane i wyprasowane, wreszcie udało mi się posegregować rozmiarami, i to też mocno intuicyjnie bo I. wycinała wszystkie metki i teraz układałam te bawełniane puzzelki trochę na oko.
i mimo, że jest tego pokaźny stosik (całe pudło jest jeszcze "na potem"), na szczęście trochę rzeczy muszę dokupić. :)  na szczęście, bo strasznie byłoby mi żal, gdybym w ogóle nie miała wpływu ani wkładu własnego w pierwsze zabiegi wizerunkowe potomka. :)
chociaż skarpetki... i czapkę... i kilka pajacyków! :)



łączka

nie jest to zdecydowanie mój typowy wybór. wręcz zadziwiająco nie mój. tym bardziej zaskakujące, że się w tym zestawie dobrze poczułam :) gama dzisiaj poszerzona: od kremu na getrach i kurtce, przez szarości, błękity i zimne lila na łączce, po granatowe spodnie. brązowa stara skóra i szaliszcze i wyszło chyba good.





śmiesznie trochę ze spodniami: kiedyś wisiały za duże z niskim krokiem przy kolanach a pasek był zdecydowanie poniżej linii bioder, dziś pępek grzał się pod paskiem bo balonik z przodu już nie pozwala na zignorowanie go w trakcie ubierania :)

uświadomienie

była u mnie K. ze swoim aniołkiem w wózku. i nagle zadrżały posady mojej stabilnej wieży doskonałego zaplanowanego z detalami macierzyństwa...
K. uświadomiła mi bowiem rzecz, której nie dostrzegłam dotychczas, mimo swych dość wszechstronnych jak mniemałam przygotowań na przybycie młodzieży. NIE MAMY W BLOKU PODJAZDU DLA WÓZKA... fakt, że to TYLKO 8 schodów powoduje, że zaplanowane przeze mnie intensywne spacery "od kiedy tylko się da" mogą się mocno odsunąć w czasie... shit!

śniadanko

zakupki na bazarku i drugie śniadanie w stylu chłopsko robotniczym - jak na kobiete w ciąży przystało. :) świeży chleb z masłem, salceson i małosolne a do tego wielki kub kawy zbożowej z miodem i mlekiem. absolutny obłęd. a na deser oponeczka prosto z piekarni.... nie pozwalam sobie na taką rozpustę zbyt często bo jednak rozsądek i troska o potomka biorą górę nad łakomstwem ale dziś musiałam... i było warto!

kula koloru

kolorowo ale masywnie wyszło :)


w kuchni


zmieniając trochę temat i marginalizując ciuchy: odkrywam w sobie potencjał kury domowej. od kiedy opuścił mnie stres związany z pracą zajmuję się tak cudownie relaksującymi i banalnymi czynnościami jak gotowanie i pieczenie. i niech mi ktoś powie, że nie fajnie jak żona siedzi w domu... :) pieczona kacha i placek ze śliwsami :) jea!

serio?

znalazłam podpowiedź, jak sprytnie przedłużyć życie przedciążowym spodniom... wszystko byłoby super, gdyby rósł tylko brzuch ale tak niestety nie jest... zmienił mi się "owal" delikatnie nazywając dolne partie ciała i spodnie z ery "przed" nie dają się nabrać na kreatywne metody oszukiwania rzeczywistości...
szkoda. :(

bluzka mamowa




hihi, kupiłam sobie prawdziwą bluzkę w mamowym sklepie. ewidentnie coś w tym jest, że jednak nie chodzi o rozmiar ale o fason, bo bluzka w normalnym rozmiarze "sprzed" jest na mnie dobra i fajnie pasuje i opina i podkreśla, a tam gdzie jest mnie więcej jest milutko miękka i wyluzowana. dobrze mieć w szafie choć jeden element, który gwarantuje wsparcie do samego końca... :)