wrrrrrrrrr

bardzo przepraszam ale zawodzi mnie blogger! od kilku dni nie jestem w stanie zamieszczać komentarzy bo za każdym razem mnie wylogowuje. zapewniam Drogie Koleżanki, że czytam, śledzę i mam dużo swoich refleksji, ale z dziwnych przyczyn nie dane mi się z Wami dzielić na bieżąco. będę nieustępliwie próbować. tymczasem w cichości zgrzytam zębami... :(

gdyby blogger był ludzikiem...




foto: http://www.decobloog.pl/

o jeden most o jedno piętro

infrastrukturze i architekturze przyjaznej mamie z wózkiem należy się oddzielna bajka ale życie na XI pietrze to również ciekawe doświadczenie po urodzeniu dziecka. taki widok z okien w Hiltonie kosztowałby majątek. komfort swobodnego korzystania z bezkarnej intymności pomimo braku zasłon w mieszkaniu tak wysoko jest fantastyczny i bezcenny. nikt nie zajrzy w gary ani w nieosłonięty biust bo za wysokie progi - literalnie.

są jednak wady, które odkryłam dopiero w ciąży: jedna winda i brak podjazdu dla wózków. przepis o wymogu podjazdu dla wózka administracja z wdziękiem obchodzi, sugerując przechodzenie ostatnim piętrem do drugiej klatki i korzystanie z podjazdu po drugiej stronie bloku. a czemuż tak? bo u nas w przestrzeni zaprojektowanej jako przejście z podjazdem i wózkownią, ktoś bystry wydał pozwolenie na urządzenie salonu fryzjerskiego... dobra. przełknęłam. zaakceptowałam. codziennie jadę windą jedno piętro do góry, przemykam ciemnym labiryntem do drugiej klatki, jadę windą na dół i w efekcie wychodzę kompletnie w innym miejscu niż nakazywałaby logika. trudno... tymczasem niespodziankę ironicznie los mi zesłał, w postaci remontu windy. tej jedynej w naszej klatce. oznacza to, że przez półtora miesiąca jedno piętro z wózkiem pokonać muszę per pedes.

cóż, dzięki temu opanowałam rozkładanie i składanie wózka w stopniu umożliwiającym mi prowadzenie prezentacji sprzedażowych tegoż modelu z dziecięciem na rękach, na jednej nodze i z zamkniętymi oczami ;)
no i znowu zachwycam się tym XI piętrem: wszak na siódmym czy szóstym dopiero byłabym uziemiona katastrofalnie!

PS. ukłon nieziemskiego podziwu i szacunku dla matek bezwindowych!




foto: naklejek.pl

coś rozczulającego

rozczulającego zwłaszcza młode mamy...
 :)


Gosia Baczyńska dla dzieci - pomóż i Ty

Gosia Baczyńska oraz serwis modowy Szafa.pl zapraszają na aukcję charytatywną na rzecz podopiecznych z Podkarpackiego Hospicjum dla Dzieci.

W wydarzenie zaangażowali się wolontariusze, plastycy oraz mali pacjenci hospicjum. Pomalowali 100 sztuk zwykłych wieszaków na ubrania, tworząc z nich niepowtarzalne arcydzieła. Można je licytować, wybierając spośród 10 różnych modeli każdego dnia. Wszystkie zgromadzone pieniądze zostaną przekazane Hospicjum.


Wieszak Gosi Baczyńskiej zostanie wystawiony w finale aukcji – 1 czerwca w Międzynarodowy Dzień Dziecka.

Licytacja odbędzie się na stronie www.szafa.pl/aukcja i na profilu www.facebook.com/szafapl - logowanie na aukcję za pomocą danych z Facebooka.

P.S. gorąca prośba od organizatorów o umieszczenie informacji na blogach :)

samoocena matki

moja próżność, pustota i egocentryzm sprawiają, że w sposób zdecydowany rozdzielam dwie kwestie: absolutny entuzjazm i szczęśliwe zatracenie w kokoszeniu się jako matka oraz żal do świata, wywołany przez szkody pociążowe. jak słyszę „ale przecież masz za to słodkiego synka”, to mnie ogarnia smutek i nachodzą wyrzuty sumienia: no mam synka najsłodszego pod słońcem, chłopca idealnego o krystalicznym charakterze, który nasz znajomy tata określił "wygraną na loterii" ale czy jako kobieta, nie mogę z nostalgią tęsknić za płaskim brzuchem, sterczącym biustem i smukłymi ramionami?

minęły trzy miesiące a ja ciągle mam sporo kilogramów do zrzutu i ciało, którego nie poznaje i nie akceptuje... jest inne i tyle... z rożnych przyczyn dotychczas nie mogłam się solidniej ruszyć. teraz zaczynam oficjalnie program walki z obcą galaretą w moim lustrze :) bo mój synek i jego przystojny tatuś zasługują na uśmiechniętą fajną laskę w domu, a nie smętną garmażerkę :)

i będę bronić przekonania, że macierzyństwo a kobieca samoocena to dwie rożne bajki....

<moje lustro pokazuje inaczej...>




krok za


ktoś kiedyś powiedział (a była to jakaś znana dama, tylko nie pamiętam kto), że osoba elegancka nigdy nie podąża za najnowszymi trendami, lecz jest zawsze o pół kroku za nimi. coś w tym jest. nowe koncepcje modowe czasem okazują się totalnym niewypałem i stylistyczną kompromitacją więc warto pozostawić ryzyko „ambitnym” pożeraczom nowinek i samemu bezpiecznie poczekać na rozwój sytuacji. obserwuję czasem żałosnych w swym bezkrytycznym locie ludzików, którzy zatracają się kompletnie w „total new lookach” i budzą nie zamierzony podziw a raczej konsternację graniczącą z wesołością. no chyba, że trafią na podobnych sobie. wówczas pławią się we wzajemnych zachwytach, podszytych zazdrością. najśmieszniejsze jest to, że zamiast prężyć dumnie pierś indywidualizmu i wyróżniać się, wszyscy wyglądają podobnie i nie zawsze niestety korzystnie.
lubię eksperymenty, lubię ekstrawagancję, lubię dziwne ciuchy i lubię ekscentryczne dodatki. jednak każdy nowy wyraźny trend witam na ogół ze zmarszczonym czołem i sceptycznie. w sumie dosyć konserwatywnie na początku, z czasem przekonuję się do niektórych fasonów a potem ulegam ich czarowi w sposób nałogowy. tak jest ostatnio ze spodniami o kształcie deformującym bezlitośnie sylwetkę i krokiem zwisającym na różnych piętrach ale z pewnością nie na swoim miejscu.

kilka lat temu w dalekiej podróży z przerażeniem obserwowałam, jak setki młodych ludzi płci obojga paradują w wąskich spodniach „z kupą w majtach”. no nie mogłam się oprzeć skojarzeniu... i tylko w skrytości liczyłam na to, że „to” do nas nie przyjdzie. poczekałam dwa sezony i przyszło. nadal nie mogę zaakceptować takich wąskich spodni ze zwisającym tyłkiem bo nadal kojarzy mi się to monotematycznie, ale inne wariacje na temat obniżonej kanalizacji owszem zaczęły mi się podobać. a teraz po ciąży, nagle okazało się, że jest to fason dla mnie idealny i nie mam innych spodni...

domykając klamrę początkowego wywodu o elegancji – nie mam przerostu samooceny i absolutnie nie chcę być uważana za damę, ale trzymam się tej zasady, że warto poczekać, ostudzić i oswoić niektóre nowości, by nie zrobić z siebie klauna. :)


 



mata ma

niniejszym ogłaszam, że syn jako młody pobudzony geniusz wprawdzie jeszcze nie policzył, ile procent maty jest czarne a ile białe, ale ewidentnie dał się jej oczarować wręcz hipnotycznie. powitał ją spontaniczną i pełną emocjonalnego zachwytu ulewką a potem turlał się i wierzgał conajmniej, jak młody Einstein na fizyce :)
no i śledził bacznie rozwój wypadków w czarno-białym świecie, gugając i śliniąc się radośnie. kilka razy tak się zapatrzył, że zafascynowany zaliczył klasycznego dzięcioła nosem w kółko :)

na fotkach staijli gość podczas testów sprzętowych w swoim pokoju :)
wprawdzie na jednym wyjątkowo nie wygląda na tytana intelektu ale proszę mi wierzyć, to akurat był moment zadumy: hmmm... kto siedział w dziupli? :)


 
  




biało czarny geniusz

chyba przestanę naigrawać się z M. i jego silnej wiary w sprawczą moc pozytywnego myślenia...
kilka dni temu u fryzjera będąc, czytałam o biało czarnych zabawkach i akcesoriach stymulujących rozwój dziecka. polska firma, dwie dziewczyny, świetny pomysł, cudny design, no i wiarygodne zaplecze merytoryczne do mówienia mamom, że to dla ich dzieci dobre i w każdym bąbelu „budzi małego geniusza” :)
postanowiłam, że po powrocie do domu poszperam w sieci i poczytam więcej a może i nawet coś kupię, bo gadżety mnie zachwyciły...
przyznaję, że potem w biegu zapomniałam...

zachwyt u fryzjera był jednak ewidentnie wystarczająco silny, by dawka moich pozytywnych wibracji dotarła tam, gdzie trzeba, bo w efekcie wczoraj mały dostał w prezencie matę i ślicznego małego stworka, który jest dobrym duszkiem całej kolekcji. :)
zbieg okoliczności?

poniżej mata i link do strony a niebawem wrzucę coś o reakcjach młodego. wprawdzie już jest geniuszem ale może się obudzi coś więcej i zacznie mi spontanicznie recytować tablicę Mendelejewa albo sonety krymskie :)






modna mama - warsztaty

nisza na rynku głęboka, jak wielki kanion: ciuchy dla dziewczyn w ciąży i dla młodych mam.
zaczęłam prowadzić tego bloga, by udokumentować pojedynek swej wyobraźni z szafą i zmieniająca się sylwetką i ciągle temat jest mi bliski.

wybrałam się na warsztaty http://www.modnamama.net/
no i trochę mi przykro :(
prowadził „charyzmatyczny stylista”, ale nie wniósł niczego ciekawego niestety, choć temat sam się rozwija i płynie narracja gładko, jeśli tylko chwilę nad tematem się zastanowić. liczyłam na porady uniwersalne: dotyczące typów sylwetki, doboru wzorów i rodzajów tkanin, fasonów, a przede wszystkim praktycznych trików. niestety prezentacja ograniczyła się do oferty jednego producenta ciuchów a stylizacje polegały na przebraniu dziewczyn z publiczności w pojedyncze modele: „ładna sukienka, fajna bluzka, pięknie pani w tym odcieniu, no świetnie...”

w efekcie wyszłam w połowie i być może przez to umknęła mi istota warsztatów...
czy wreszcie ktoś przygotuje takie spotkanie, na którym oprócz prezentacji sponsorów będzie można nauczyć się czegoś istotnego? ehhh... zaczynam sama myśleć o czymś takim...


domowo

totalnie domowo: ślina, ulewki i ciagle maskowanie kadłubka :)


jaksiechce 2

no bo mówiłam, że jako sukienka też sobie radzi...



jaksiechce

zbyt duża wielofunkcyjność często dyskwalifikuje. stara prawda „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego” pozostaje aktualna.

pamiętam siermiężne czasy, gdy nowa para butów musiała być uniwersalna: do spódnicy, do spodni, do szkoły, na okazję, odporna na pogodę, kolorystycznie nijaka, ale wygodna, ciepła i trwała. w efekcie nie pasowała do niczego i z bólem trzeba było przetrwać cierpliwie i ze stylistyczną pokorą czas jej używalności, by po raz kolejny poszukać następnej uniwersalnej... jedyne buty, które spełniały ten wymóg to oczywiście czarne wysokie wojskowe sznurowane... jak dziś przypominam sobie upalne lata w takim obuwiu i w tymże samym lodowate zimy, to nie dziwię się rodzicielskiej niechęci...
dziś na szczęście butów dużo i uniwersalne być nie muszą!

ale za to w przypadku ciuchów już inna historia: im więcej twarzy ma egzemplarz, tym bardziej go cenię. a jeśli przy okazji jakościowy, markowy i za małe pieniądze, to już w ogóle cudo.
no i właśnie me serce porwała sukienka/ tunika/ bluzka sisleya... cudna bawełna, kolor kameleon uzależniony od oświetlenia i dodatków, fason dziwak do noszenia „jaksiechce”...






pieluchowy test

syn przerasta kolejne rozmiary pieluch. zużycie unormowane czyli wciąż duże. do ery nocnika póki co, dni w kalendarzu nie skreślamy  :)
postanowiłam poeksperymentować z jednorazowcami w celu dywersyfikacji zarówno potencjalnych składników drażniących nieskalaną skórę mego dziecka, jak i cen, drażniących zdecydowanie mój portfel.

kilka marek już mamy w portfolio sprawdzonych. nie zamierzam robić tabelki z zestawieniem bo większość pieluch daje radę. mamy otwartych kilka różnych paczek i używamy naprzemiennie. młody zadowolony, więc my też.

tylko jedna paczka teraz czeka na jakieś nowe zastosowanie: możę utykanie okien na zimę, może podkład pod cieknący kaloryfer? gaga. katastrofa. w pakiecie obowiązkowy odplamiacz... daliśmy szansę kilka razy, bardzo starannie dbając o właściwe zapięcie i za każdym razem wygrywał nasz syn, a właściwie produkt jego metabolizmu.
w podsumowaniu chciałam napisać, że gaga jest do D ale się zorientowałam, że właśnie akurat tego nie mogę napisać... :)


parobek

łamanie konwencji jest satysfakcjonujące. bywa zabawne. wyróżnia.
w kwestii ciuchów pozwala na wzbogacanie szafy o różne oblicza jednej rzeczy, a tym samym, wielość zestawień i możliwości.

spodnie kupiłam w ciążowym amoku, przeświadczona, że pół życia spędzę w wielkim brzuchem więc muszę coś na jego opakowanie posiadać. spodnie nie są ciążowe ale mają duży rozmiar, są miękkie i przymilnie bawełniane a w pasie posiadają szeroki i elastyczny pas do noszenia na różnych wysokościach. tylko, że ten fason, taki jakiś ni dres, ni harem...

więc po długich poszukiwaniach odkryłam: „na parobka przerośniętego” można je nosić!
i noszę :)






pamiątki z podróży

jest wiele aspektów podróży, które mnie ekscytują i sprawiają, że każda kolejna, nawet niedaleka wyprawa powoduje dreszczyk i ekscytację. 
lubię pamiątki lecz nie makatki, obrazki czy figurki ale gadżety, których mogę później używać codziennie i cieszyć się ich wyjątkowością. w dobie globalizacji wiele przedmiotów powstających na drugim końcu świata, można spokojnie kupić na osiedlowym bazarku albo na allegro, a sklepy w galeriach handlowych oferują 90% towarów „made in szeroko pojęta Azja i okolice”... podczas podróży kupuję więc za grosze drobiazgi ręcznie robione i choć trochę niepodobne do naszych sklepowych. :)
szalik to sprzedawana na plaży, ręcznie malowana tkanina do przykrywania leżaków a buty to handmade noname wyczajone na straganie między dolcze gabananą a orydżinal versaczi po 15$...
takie pamiątki lubię :)







nieobiektywnie

czy matka potrafi być obiektywna? czasem wydaje mi się, że potrafię ale chwilę później wpadam w zachyt nad swoim synem idealnym... no i jak to jest: potrafi czy nie potrafi?


 


nowe inspiruje


kobiety lubią zakupy. fakt. oczywistość. nie jestem wyjątkiem. zakupy cudownie wpływają na stan szafy. czasem wystarczy jeden nowy okaz a połowa starych ciuchów zyskuje nowy look. nagle młodnieją, szlachetnieją, zmieniają oblicze. i dlatego lubię zakupy. i też dlatego rzadko pozbywam się staroci :)
spodnie nowe inspirują a cała reszta odkopana i odkurzona :)


 



włoskie wdowy

bywają okazje, które wymagają od nas czerni i bynajmniej nie jest to radosny kamuflaż nocnego napadu na bank. czerń jest wówczas ciężka, jak sama sytuacja. na filmach najpiękniej w tym rodzaju czerni prezentują się włoskie żony mafii, z godnością kobiet poślubionych ryzyku gry na krawędzi, w kapeluszach, woalkach i wielkich okularach przeciwsłonecznych. w pięknej nierzeczywistości obowiązują nieskazitelne makijaże, wysoki obcas i na ogół pada deszcz, więc i płaszcze i parasole są na miejscu. w polskiej rzeczywistości jest inaczej ale nie chce o tym pisać... wolałabym tylko na filmach oglądać włoskie wdowy...

 

Dobra Mama

dawno dawno temu wzięliśmy udział w konkursie Dobrej Mamy i okazało się, że nasza relacja z porodu spotkała się z aprobatą, została opublikowana i wygraliśmy konkurs :)))
teraz czekamy na nagrodę :)

TUTAJ do przeczytania

polecam inne konkursy z tej strony :)