drobiazg

taka niby szmatka. no bo co to jest? nic. a jednak urok ma :) 





fantazje teściowej

mama K. początkowo przyjmowała moje tekstylne eksperymenty z pobłażliwą rezerwą. stopniowo jednak zaraziła się upodobaniem do dziwolągów i fasonów niepopularnych :) obecnie realizuje swoje dzikie fantazje na mnie, a regularne wizyty w podmiejskich sh sprzyjają rozrostowi mojej garderoby. 
poniżej "coś". ponczo, bluza, bolerko? ralph lauren, jakość świetna, kolor klasyczny sprzyja marynarskim stylizacjom... a fason? hmmm... jak widać, niebanalny :))))





kolor koralowy

król karol kupił królowej karolinie korale koloru koralowego :)
a ja w garwolinie sama sobie kupiłam takie takie... 









nosidełko

podejść do nosidełek było wiele. turystyczne, organiczne, ekologiczne, ergonomiczne, elastyczne blablabla...
kończyło się każdorazowo tak samo: młody  robił podkówkę i prosił bardzo wyraźnie o nienabywanie.  no to nie. za kolejne 2 tygodnie podejmowaliśmy nową próbę w innych sklepach z innymi nosidełkami i powtarzała się podkówka i rozpacz. tymczasem w sh wpadło nam w ręce nosidełko marki nam nieznanej. taki w sumie nołnejm... nic nadzwyczajnego, ale za grosze i ewidentnie nieużywane. no i młody przyjął temat z uśmiechem, więc wybór był prosty :)
za jakiś czas, jeśli jeszcze będzie potrzeba, ewentualnie przesiądziemy się do bardziej ekskluzywnej lektyki :)

pielucha :)

a właśnie, że tym razem nic o dziecku! ha! 
kolejna perełka z sh żarwolę - tunika pieluchowa. w dwóch odsłonach na szybko. ale najbardziej nie mogę się jej doczekać w sukienkowej wersji bez paska. z bikini i japonkami na słoneczne harce. sięga wtedy prawie do kolan, ma dwie kieszonki po bokach i jest bosko przewiewna :) 





W&B contra skarpeta

czasem nawet na ukochanej macie W&B bardziej fascynuje własna skarpela :) 
a po długiej edukacji i stymulacji sensorycznej, zasłużony odpoczyn :)



perły z żarwolę

doris ale suuuper! musisz musisz musisz to mieć! ale cza-ad! maskrystyczna zajebioza! doris, no musisz! - odwróciłam się dyskretnie zaciekawiona, kim jest doris. trzy nastolatki, tandetne klony stylu mtv, kolorowy mejkap i zgofrowane włosy z odrostami. doris mierzy różową satynową kurteczkę, kończącą się ściągaczem ledwo poniżej biustu, a dwie pozostałe piszczą w ekstazie. doris pręży się i robi dzióbek do lustra. no i bierze kurteczkę choć do jej słowiańskiej delikatnej urody, zakłóconej makijażem ale wciąż młodzieńczej i jasnej, nie pasuje ordynarny ostry pink z brokatowymi napisami.


wracam do wieszaków i snuję refleksje. jak bardzo różni się estetyka preferowana przez klientelę "ciuchów" w zmanierowanej warszafce i żyjącym własnym stylem garwolinie. słyszałam legendy o garwolińskich dyskontach (bo tu nie ma lumpexów, ciuchlandów ani secondhandów) i z niekłamanym podziwem patrzyłam na zdobycze mamy K: tommy, lauren, nautica, geox czy gap za kilka zeta w stanie "nówka sztuka nieśmigana". w wawie takie skarby znikają w ciągu pierwszych minut po dostawie...

jesteśmy na wakacjach na działce u mamy K. kolejnego dnia laby wynurzamy się z lasu i udajemy się do pobliskiego przyczółka cywilizacji. ciuchowa mekka. do domu wracają z nami marki: harley davidson, topshop, gap, donna karan, next, kilka fikuśnych nołnejmów oraz nosidełko i naręcze ciuchów dla małego. w czwartki wszystko po złociszu!

widziałam, jak zawartość mojego koszyka lustrowana przez inne klientki pozwala im z ulgą i lekką pogardą uznać mnie za konkurencję niegroźną bo ewidentnie jestem dziwna i wybieram dokładnie te rzeczy, którym one nie poświęcają uwagi. po co komu sweter, co ma niesymetryczne zapięcie na udzie albo kawał szarego koca udający kurtkę, skoro obok wisi ortalion z futerkiem i koszula marszczona fiolet z cekinem?

no i wiem teraz, że każda kolejna wycieczka na działkę mamy K obowiązkowo będzie zawierać w programie wyprawę po perły z żarwolę!

pierwsza perła poniżej: bluzka french connection - 4,5 zł :)

P.S. powyższe uogólnienia nie mają na celu urażenia niczyich uczuć bo doskonale wiem, że i w garwolinie i w wielu małych miejscowościach są stylowi ludzie, a warszafka wcale stylu nie gwarantuje. ponadto podobieństwo doris do faktycznej doris jest zamierzone i autentyczne :) 
















adoracja wzajemna

z małym poślizgiem bom bezsieciowa kilka dni była...

wzajemna adoracja na tym blogu oznacza wspólnotę doświadczeń, empatię, zrozumienie dla aktualnych stanów duchowych i fisiów młodej matki/ wciąż kobiety, szacunek dla odmiennych przekonań i dyskusje z odkrytą twarzą. oznacza też pogłębiającą się od miesięcy znajomość i sympatię kilku osób o bardzo rożnych charakterach, poglądach i stylach życia, które jednak odnajdują wspólną płaszczyznę wymiany myśli i sprawia im to przyjemność a codzienny kontakt i podglądanie, co słychać u siebie nawzajem, jest stałym punktem dnia. wzajemna adoracja oznacz tu również niechęć do nieżyczliwości i anonimowego żółtego jadu, co nie oznacza dyskwalifikacji krytyki i polemiki jako takiej. oznacza pozytywne motywowanie, podnoszenie na duchu, rady, pobłażliwe sprzeczki i żarty. i tak właśnie nadal będę się wzajemnie adorować z kilkoma osobami, które teraz wiedzą, że właśnie o nie chodzi, bo tak jest nam dobrze. formuła się nie zmieni.
po prostu.
post wypalony.
temat zamknięty.
howgh

sielskie obrazki

zaryzykuję tezę, że wspomnienia każdego dzieciństwa zawierają  pachnący beztroską wątek letnich wyjazdów do babci. bo albo rodzinna siedziba na wsi, albo działka za miastem albo choć ogródek przy domu własnym i kawałek oswojonego trawnika bez petów i kawałków szkła, a i okolica bezpiecznie wakacyjna. wspomnienia te po latach tworzą album obrazków sielskich w optyce dorosłego a jakże dramatycznych i pełnych emocji dla młodego człowieka: czereśnie prosto z drzewa, małe rybki w strumieniu, jagodowy ryjek i fioletowe zęby w środku lasu, wianki z chabrów, bąble od pokrzyw, strupy na kolanach i łokciach, tajne skrytki, dziupla z gniazdem wielkiego ptaka, wielkie truskawki i poziomki prosto z krzaczków, mleko prosto od krowy, małe żółte kaczuszki, jazda na koniu wielkości kamienicy, wojna z tymi z innej strony działek, kłótnia o szałas, bunt przeciwko samozwańczemu hersztowi bandy, oczarowanie młodym osobnikiem z sąsiedztwa itp itd takie wyraźne, pachnące, kolorowe obrazki ;)

myślę sobie siedząc z młodym u babci w ogrodzie, jakie będzie miał kiedyś wspomnienia i planuję, co jutro zapakować na tygodniowy wypad na działkę do lasu. 

w tym roku pieluchy i dożo ubranek a przyszłym? plastry i dużo wody utlenionej, zwłaszcza że rodzinni samcy zapowiedzieli budowę domku na drzewie!





cera

ciąża miała swoje mroczne strony ale niewątpliwie również sporo zalet i chwalebnych "skutków ubocznych". między innymi stan cery - poza kilkoma epizodycznymi atakami w pierwszym trymestrze, które przyprawiały mnie o rozpaczliwe wizje, że tak będzie przez 9m - olśniewał mnie blaskiem swym w lustrze co dzień. nie mówię o podkrążonych oczach i bladości, ale o gładkości skóry, jej czystości absolutnej i młodzieńczej reinkarnacji... głupia uwierzyłam, że to taka zmiana cudowna na stałe... tymczasem ze zgrozą obserwuję od kilku tygodni, jak proces się odwraca. przypomina mi to trochę upiorną historię Poego o portrecie próżnego Doriana. może zasłużyłam na karę tymi pustymi przebierankami i harcami przed lustrem i teraz drwi ze mnie karma, sypiąc w twarz koraliki kolorowe?

czasy licealne mi na myśl przychodzą i ta walka donkiszoterią podszyta i desperacją, by jakoś cerę do porządku doprowadzić i czarna dziura pochłaniająca co rano na nowo, bo oto na nosie, albo na czole, albo na brodzie rośnie okaz kolejny i NIC się nie da zrobić...

no i rośnie teraz grudka, kropka, porek, stworek i mrok mnie ogarnia przy zabiegach higienicznych. bo od czasów licealnych zasadniczo rożni moją cerę dodatkowo, albo w sumie raczej przede wszystkim, stopień zużycia i zmarszczenia...

taaa... licealne dramaty 30+...
chyba muszę sobie zrobić kolejne dziecko :)



dwaj

jaki ojciec, taki syn...
a mnie to uszczęśliwia :)

prawda o matce

kiedyś, co miesiąc następował czas, gdy hormony tłumaczyły moje fochy. potem w ciąży to już w ogóle anarchia nastrojowa i rozkwit kobiecości na legalu. a teraz, 17 tygodni po narodzinach syna jestem po prostu jędzą, czy jak? ehhhh... zostań matką a prawda o Twym charakterze zostanie obnażona...  


mama i styl?

drogie Panie kuliste i rozpakowane, dzieciooczekujące i dziecioganiające ;)

po dosyć spontanicznych reakcjach na post o warsztatach modowych mam kilka pytań o Wasze zdanie, co powinno się na takich warsztatach znaleźć, żebyście na nie przyszły i się nie rozczarowały? jakie tematy by Was przyciągnęły a co jest zbędne? jaka pora dnia byłaby odpowiednia? czy byłybyście w stanie zapłacić za takie spotkanie? czy spotkanie dotyczące wyłącznie mody i stylizacji, czy poszerzone ewentualnie o jakiś zakres z innej sfery np. o fryzurze i makijażu? czy sama teoria z obrazkami i zdjęciami, czy "żywe" przebieranki na ochotniczkach? jakie pytania dotyczące ciuchów i ubierania ciążowego chciałybyście zadać?

no i w ogóle może macie jakieś sugestie to chętnie to pozbieram i może serio coś wykombinuję ;)
piszcie proszę na maila: aga.kry@gmail.com
z góry dzięku i może niebawem się spotkamy :)








chusty

od dawna nakręcałam się na nosidełko. wydawało mi się, że będę wszędzie go używać i chodzić chodzić chodzić. a tu jednak nie tak łatwo. gdy próbujemy klopsa włożyć w sklepach do róznych nosidełek, ryk następuje prawie natychmiastowy... ciągle się łudzimy, że może jest za mały i za kolejne 2 tygodnie już mu się spodoba :)

chusty zawijane i motane wykluczyłam ze względu na wstręt do owijania się czymkolwiek w upały...
tymczasem przed majówką, kupiłam "na szybko" chustę kołyskę, żeby była na wyjazd i na spacery. ma tylko jeden pas przez plecy, więc miało być wygodnie. oczywiście się nie przydała ale ostatnio przy wyzwaniach związanych z brakiem windy, zaczęłam młodego pakować i działa! nie na długie dystanse, tak w sam raz z mieszkania do samochodu a potem ewentualnie na mini przejście do innego punktu docelowego, ale działa doskonale. młody zadowolony natychmiast wpada w kimę, albo wystawia głowę i zwiedza :)

mam jednak ciągłą obawę przed puszczeniem rąk. asekuruję mu plecy jednym przedramieniem. wydaje mi się, że ta kołyska go za bardzo zgina i że to niedobrze. a nie da się nosić inaczej...
ktoś coś wie o patentach tego typu?

 



lato w pełni

trzeba mieć czasem dystans do wszystkiego :)

zmiana ról

w epoce „przedstanisławowskiej” spałam jak suseł. i to suseł ciężko zmęczony i głuchy. przysłowiowe armaty ze snu mnie nie wyrywały. przesypiałam wichury, powroty kibiców z pomeczowych libacji, alarmy samochodowe i rezurekcje. akustyka otoczenia znaczenia dla snu mego nie miała nigdy.
tymczasem dziś nie spałam pół nocy. dlaczego? burza... fakt, że potworny upał, duchota i parówka w środku nocy przerwane zostały kanonadą armatnią i atakiem gigant-fleszy, wyrwał mnie niespodziewanie ze snu...
syn nieporuszony nie drgnął nawet u siebie, chrapiąc z uśmiechem, jak mały głuchy suseł. przypomniało mi się, jak nieraz spotykałam o poranku moją mamę z podkrążonymi oczami, która z powodu zjawisk atmosferycznych nie spała pół nocy a ja nawet nie wiedziałam, że coś się działo.
hmmmm... czyżby zmiana rol kolejna?
teraz ja nie będę spać?
kolejny skutek uboczny macierzyństwa, czy tylko jednorazowy zbieg okoliczności?

foto: wiadomosci24.pl

latem lubię

piegi i zmarszczony nos, białe bluzki, bawełnę, brudne bose stopy, kolorowe paznokcie, chłód cienia popołudniami, atmosferę poranka w słoneczny dzień, uśmiech, zapach opalonej skóry, zieleń, dziecięcy harmider placu zabaw, aromat ziół z parapetu, uczucie "tyle czasu dla nas"...


moda kołem się toczy

pomysłowość ludzka ponoć nieograniczona, czemu zatem moda kołuje i wraca co kilka dekad do tych samych fasonów? w sumie nie mam nic przeciwko temu, ale chętnie dałabym się uwieść czemuś zaskakująco nowemu. każdy fason miał swoją młodość po raz pierwszy. czy zatem nie ma już nowych możliwości?

pamiętam z durnej młodości, jak co jakiś czas, moja mama reagowała z niezrozumiałą dla mnie nostalgią na odkrywcze w moim przekonaniu „nowości”. po chwili wyciągała z dna szafy „obłędnie na czasie” spodnie cygaretki, buciki kaczuszki, sweterki bliźniaki, nie wspominając o dzwonach, szwedach i indyjskich bluzeczkach. pamiętam też moment, gdy mama szperała w szafie babci, wyciągając z tryumfem zapomniane buciki z paseczkiem, sukienki na halkach i klasyczne szpilki o niespotykanych noskach i kolorze. to było dawno. od tamtej pory popełniłam wiele karygodnych błędów, wyrzucając, oddając lub przerabiając ciuchy, których już NIGDY miałam nie włożyć a po latach z łezką wspominam.

dziś są absolutnie genialne nowe tkaniny, ogólna tendencja sprzyja komfortowi a eklektyzm i nonszalancja w miksowaniu pozwalają na dopasowanie mody do własnego stylu i osobowości. są jednak trendy przywracające świetność dawnych szaf. takie „kołowanie” mody ma też swoje zalety, zwłaszcza jeśli żyło się w danej modowej epoce i przećwiczyło się na własnej skórze jej szaleństwa, ma się w pamięci wpadki oraz świadomość swoich mocnych stron.

wydawało mi się, że już nigdy nie wrócą kiczowate lata '80 i jeszcze gorsze '90: watowane ramionka, leginsy, spódnice bombki, plastik, fluo i jeszcze sporo koszmarków. a tu ukradkiem i podstępnie nawet w mojej własnej szafie...

dziś patrzę w lustro i śmiać mi się chce, bo widzę motywy z czasu, który w mej pamięci zdominował styl z amerykańskiego kalendarza: przetarty jeans, biała bawełna, ewentualnie koronka i może skórzane buty... a w tle zachód słońca, plaża i biały koń :)))
hihihi no cudne to było...



znalazłam

jestem zdecydowaną przeciwniczką karmienia w miejscach publicznych. po prostu.
ostentacyjne wywalanie biustu w centrum handlowym czy kawiarni jest, według mnie, oznaką braku kultury a nie nowoczesności i emancypacji. sama karmię, sama krążę po mieście z ssącym klopsem, ale nie wprowadzam otoczenia w zakłopotanie bezceremonialnym wywaleniem cyca. brzydko to brzmi ale równie brzydko wygląda. to, że kogoś rozczula widok kobiety karmiącej jest cudowne, ale dla wielu innych przymusowych obserwatorów to jest niesmaczne. dlatego sama zawsze planuje sobie strój i trasę wycieczki w taki sposób, by nikomu głowy nie urwało od odwracania się... serio można to robić dyskretnie i nie wymaga wiele wysiłku...


przy okazji, jak ktoś lubi szyć, to znalazłam patent na upalne karmienie ssaka w terenie. można taką szmatkę skombinować sobie samodzielnie bo fason to ma banalnie prosty do skopiowania. polecam dla mam bufetowych spacerujących :)
wprawdzie doszłam już do wprawy w dyskretnym rozbieraniu się poprzez zsuwanie ramiączek w osiedlowych krzakach i z lenistwa nie chce mi się szyć, ale jak ktoś ściągnie ten pomysł to czekam na recenzje i foty :)



namiot cateringowy precz

mam już serdecznie dosyć spania w stanikach. nawet jak są ładne i nawet jak są wygodne, to nie zastąpią luziku małej koszulki czy "niczego"... wielkie namioty cateringowe. czuję się jak zaplombowana... nie zdejmować pod karą zalania pościeli, materaca i partnera...
uuu uuu jak to się docenia małe rzeczy, gdy ich zabraknie...


foto: www.flickr.com