kolej



Fascynacja kolejnictwem ma nieznane pochodzenie i utrzymuje się już prawie dwa lata. Pociągi są zaje i koniec.
Jak się jest trzylatkiem, to człowiek albo nudzi się i dekoncentruje po 30 sekundach, albo trwa w hipnozie dwie godziny. Nie ma reguły, za to sprzątanie na ogół trwa tyle samo, niezależnie od czasu poświęconego na zabawę.
S. przy pociągach zalicza najdłuższe i najbardziej samodzielne podróże. Odloty miewa, może sformułowanie nieadekwatne bo o pociągach mowa, ale jedzie gdzieś daleko i real mu odpływa. Gada do siebie, podrzuca didaskalia, wciela się i narrację wartko prowadzi. Lubię to. Two tumbs up. 
Bywa jednak, że inwencja się ulatnia i wtedy jest prośba nienegocjowana, która każdorazowo mnie kruszy: maamoo, potrzebuję pomocy… no i bęc na kolana i układam: pętle, tunele, rozjazdy, perony i jedzie osobowy do Krakowa i towarowy do Gdyni, podróżni mają odsunąć się od krawędzi peronu drugiego przy torze trzecim, a konduktor ma gwizdek i macha, że odjazd, a potem ktoś kogoś ściga i nagle: mamo, teraz budujemy garaż… 






wpływ AGD na sztukę



Zmywarka to obok pralki i antykoncepcji jeden z najpiękniejszych darów cywilizacji dla kobiety. Zmywarka robi robotę i koniec. Bezdyskusyjnie. Przy dziecku moja wdzięczność dla AGD wzrosła po wielokroć. 
Jest jednak pewien feler. Trochę, jak pranie bielizny w pralce. Wygodnie, ale dewastująco. Nasza zastawa ostatnio poddana selekcji okazała się być poszczerbiona, jak po latach służby w stołówce domu wczasowego…  Nie sprawdziło się odkładanie wyszczerbionych na spód pod inne – owszem, tworzyło iluzję, że mamy piękny komplet, ale i tak w końcu dogrzebywałam się do tych obitych. Wrrrr… 
Stosik talerzy małych i dużych leżał więc na wierzchu. Głupio było wyrzucić. 
No i wymyśliłam! Skoro i tak nadają się na śmietnik, nic im bardziej nie zaszkodzi! Trzy czarne flamastry do porcelany i trzylatek. CZAD!  Teraz te nowe stare awansowały do rangi najczęściej używanych naczyń w naszym domu. Jeśli o mnie chodzi, to od dziś zmywarka ma pełne przyzwolenie na dewastowanie idealnie białych i gładkich talerzy. Nuuuuuuudaaaaaaaa! 






art master



W idyllicznych wizjach macierzyństwa, które snułam zanim ugrzęzłam w nim realnie,  oprócz budowania domku na drzewie, skoków do strumienia, walk poduszkowych i dużej ilości zwierząt, pląsałam z potomkiem po słonecznych łąkach kreatywności. Akwarele, gwasze, akryle, pastele, świecówki, temperówki, masy plastyczne, modelina, cięcie, gięcie, lepienie … artystyczne swawole bez zahamowań. Tak. Generalnie kąpiel w konfetti na co dzień. Miałam być beztrosko lekkomyślna i spontanicznie nierozsądna, mazać noski farbami, reagować perliście na konsekwencje twórczych niewypałów i przerabiać w kotka bazgroł na ścianie.
Ostatnie trzy lata nauczyły mnie, że ciążowa maligna i zastępująca ją otrzeźwiająca orka codzienności mają ze sobą niewiele wspólnego. No i tak jakoś dziwnie się składa, że nie lubię plam na ubraniach, dbam o czyste ściany, flamastry na kanapie wprowadzają mnie w dziwne wibracje…
Syn bywa entuzjastyczny: maże, chlapie, drze, klei, tnie, koloruje, lepi – generalnie tworzy.  A potem zwykle kończy raptownie z równym entuzjazmem, zabierając się brudnymi łapami za budowanie torowiska… taaak… a ja sprzątam dłużej niż warsztat działał. Najgorzej, że kończy na ogół dokładnie wtedy, gdy ja się dobrze wkręcę. Kleję myszkę, wycinam wieżę, maluję kokardę słoniowi, reniferom lukruję rogi a ten mi nagle, że pociągi teraz mamo… Na marginesie: z pociągów to doktorat mogłabym już zrobić, ale to na inne opowiadanie.
No ale fajnie jest. Czasem uwalniam się od ograniczeń i wtedy budzi się ta idealistka, co w ciąży nie wiedziała, jak potrafi brudzić trzylatek, i wtedy nie mamy oporów. A ostatnio nawet ktoś mi powiedział, że S. nadzwyczajnie jak na swój wiek radzi sobie z plastycznymi tematami i widać, że dużo tego typu aktywności mu rodzice zapewniają. Zalukrowana satysfakcją wracałam do domu. Tym bardziej, że na to popołudnie zaplanowałam malowanie talerzy…