paszczur tadaaaam

skończony :)
trwało to trochę: najpierw przestalismy się lubić z maszyną, potem były święta a na koniec nie chciało nam się ze sobą gadać bo nudno koronka się przyszywała...
ale teraz w pełnej koronkowej krasie. w sumie może trochę ujęło mu to męskości ale jak się ma taki jęzor to odrobina pozornej subtelności nie zaszkodzi :)
nieustające pozdrowienia dla mojego ulubionego Anonima :)




belly komin

temat wykopałam gdzieś w necie w październiku i mocno skrytykowałam na fali rozgoryczenia, że wąskie spodnie sprzed ciąży są już dla mnie niedostępne. tymczasem polecany „adapter”, służący do podtrzymywania i ukrywania za małych spodni, obecnie doceniam i polecam.
nie wydałam kasy na gotowy pas bo nie wierzyłam w celowość ale zrobiłam „zosiowo-samosiowo”: kupiłam w sh stary tshirt z grubej i elastycznej bawełny i obcięłam mu co trzeba, pozostawiając wąski komin...
komin pełni obecnie funkcje:
- dodatkowego ocieplacza bo idealnie otula nery,
- maskownicy do rozpiętych całkowicie spodni (ukrywa to perfekcyjnie czego dowodem są pytania skąd biorę spodnie w które się mieszczę? odp.: wcale się nie mieszczę! ),
-
rusztowania bo daje mi wrażenie, że trochę podtrzymuje wspomagająco ciężki obiekt przedni,
- komin był już też spódnicą mini
J  
kombinowanie z kominem jest fajne – poszerza możliwości literalnie J



  





 

białe z jagodzianą domieszką

nie odkrywam Ameryki udowadniając, że jasny poszerza a ciemny wyszczupla. tak jest i nie ma co dyskutować. oczywiście są granice metamorfozy, których żaden kolor nie przekroczy… dlatego nie łudzę się, że kamuflaż jest jeszcze możliwy i uderzam z grubej rury w białe!  
ostatnio, jak mi ktoś mówi, że mam mały brzuch, to mi się chce śmiać nerwowo i zgrzytam zębami bo początek ósmego miesiąca to już nie czas na wmawianie: „no wiesz, że prawie nie widać”…
ilość dodatkowych kilogramów jest w normie, więc mrużę oko, głównie do samej siebie i upycham syna pod żebro, opinając go tkaniną jasną, poszerzającą, światło odbijającą i nasz wspólny stan uwydatniającą J
jagody ze śmietaną i z cukrem - szalik i spodnie - dosładzają mi lodowy komplet zimowy.
a niech tam, raz w życiu można jeść, słodzić i się brzuchem lansować J


 


interior design a'la syn

młody grasuje w balonie intensywnie. dziś nie trafia jednak ani w mój nastrój ani w stosowną porę na hopsy... trafia za to celnie w delikatne punkty wnętrza.
porównując do wnętrza wnętrzarskiego: dziś poleciała z kominka porcelanowa figurka, niezatemperowanym ołówkiem ktoś wyrył neandertalskie wzorki na białej ścianie, a woda z potłuczonego wazonu z kwiatkami nieodwracalnie wypaczyła podłogę... metafora nie może być traktowana dosłownie, więc proszę nie dociekać, jakie narządy wewnętrzne symbolizuje kominek czy podłoga... J chodzi o ogólne wrażenie demolki i niefrasobliwego wandalizmu.
najgorsze, że dopiero za dwa miesiące mogę mu próbować zaszczepić szacunek do nastrojów i kondycji matuli a realnie na to patrząc, pewnie ładnych kilka lat musi minąć, nim pogadamy o „wnętrzach”…
poniżej obrazy w pokoju małego wandala - made by Agnieszka Tomaszewska J



poniżej jeszcze kilka innych aktualnie do wzięcia. służę kontaktem.  http://www.pixistudio.pl/index.php?go=art_obrazy
piękne kolory i wielkie formaty :)
dosyć odważne i niekoniecznie dla dzieci :)







party lala

było wieczorne wyjście do klubu i były przepychanki z garderobą…
efekt wyszedł trochę jak z lat ’80 i gdybym miała blond trwałą i kokardę we włosiu to może bym i mogła udawać Sandrę
J
ale idąc do klubu i mając więcej niż trzy dychy miałam 100% pewność, że moi rówieśnicy nie zwrócą na to specjalnie uwagi a statystyczny bywalec klubu poniżej 30, nie będzie wiedział kim jest Sandra, więc zaryzykowałam
J
nie ukrywam, że nie byłabym w stanie zanucić niczego tejże divy cudnej epoki '80 J






bezkrytyczna kieca

spódnic długich nie noszę. może nie to, że w ogóle nie znoszę, bo u kogoś podziwiam, ale sama jakoś nie bardzo. biodra mam za szerokie więc długa i szeroka spódnica powoduje, że wyglądam jakoś niskopiennie i rozłożyście.
tymczasem dziś nie oparłam się i nabyłam jedną taką rudą… no przecież okazja… i kolory moje… i taka mięciusia i ciepła i ma gumeczkę, że się synek bezuciskowo pomieści...
a w przymierzalni, gdzie toczyłam bój z rozsądkiem i sercem uznałam, że w najgorszym razie, jak po ciąży znowu będę wyglądać w takim fasonie fatalnie, to zrobię z niej piękny szal i już w tejże przymierzalni ustaliłam plan działania a taki szal w takiej cenie to też okazja, więc rozsądek zagłuszony wybiegł z krzykiem i spotkałam go dopiero gdzieś daleko za kasą…
a na spódnicę mam już kilka pomysłów, jak nosić na długo i na krótko i w ogóle na razie jest bezkrytycznie świetna J

piąta nad ranem...

gdy ciężarna spać nie może, czasem wierszyk powstać może,
i powstają dziwne twory, niestosowne do dób pory.
z boku mąż cichutko chrapie, a  tu muza w mózg mnie drapie
i natrętnie nie do spania, lecz tworzenia mnie nakłania!
więc wśród nocy koło czwartej leżę, oczy mam otwarte
i się snują głupie rymy, jak o świcie latem dymy…
zjeść bym mogła stos parówek, potem krówek i borówek,
ananasa bym ugryzła, za nim czeka pączków pryzma,
obok ciepły chleb ze smalcem. powidełka wcinam palcem…
ogóreczek małosolny… potem szpinak z czosnkiem polnym…
ooooo i chłodnik z ziemniakami! ruski pieróg ze skwarkami!  
duże sushi, moc imbiru! szklanka chłodnego kefiru…
bakłażanik upieczony, serem feta ustrojony,
ser z dużą ilością pleśni, wielka misa cud czereśni…
tak! i tatar! grzybek z octu! chrupnąć, mlasnąć tak po prostu…
soczewica z pieczarkami, mała pizza z krewetkami,
tuńczyk świeży na surowo, czekolada niesportowo,
ze śmietaną ogórkowa i wątróbka i ….
i wstałam i zjadłam kanapkę z szynką J godz.5.05 ze środy na czwartek… ale kto mnie obudził? muza, syn czy obżarstwo? nigdy się nie wyjaśniło…
za to prześladują mnie teraz czereśnie...


mała (?) czarna

jak się rośnie w sposób tak gwałtowny, jak ja teraz, to rozmiar zaczyna się w pewnym momencie robić nawet zabawny. taka tragikomiczna gra z rzeczywistością garderobianą: skoro dziś jestem jeszcze większa niż wczoraj, to założę coś jeszcze mniejszego! relatywnie mniejszego, bo rzecz się nie zmieniła tylko ja J
no i dodatkowo taka malutka satysfakcja: a właśnie, że tak! na złość propagatorom namiotów dla ciężarnych!
takie codzienne zadziwienie, że jednak da się urosnąć w ciągu dwóch czy trzech dni w sposób widoczny gołym okiem (zwłaszcza widoczny, jak się rusza pod skórą i ubraniem
J ) jest dosyć niesamowite…
wracając do szafy – kolejna wersja małej czarnej na dużej kuli J i sweterek długi, zwykle luźny, dziś markujemy talię paskiem pod biustem J





kołnierzyk robi robotę

dama z romansu -  jakoś mi się tak kojarzy ten lumpeksowy futerek i niby perły… smutna rosyjska kochanka… no i takie miny jakieś adekwatne do skojarzeń się ujawniły J
spódniczka bombka w gumkę, niegdyś na bioderku w pasie noszona, teraz pod biust podjechana w wersji mini extreme J
sweterek grzeczny zwyklak i tyle…
ale ten kołnierzyk, jak mawia mój kolega, „robi robotę” 
J






rozmiar?

bo z rozmiarem to jest tak, że niezależnie od cyferek po prostu pasuje albo nie. i koniec. i reguła ta dotyczy zasadniczo nie tylko ubrań… bez skojarzeń proszę, bo akurat myślę o choince i nastrój przedświątecznie liryczny a nie cielesność mi w głowie J
w tym sezonie ze względu na kulistość, jesteśmy zwolnieni rodzinnie z wigilijnych przygotowań, co w sumie wcale mnie nie cieszy, bo zawsze lubiłam pieczenie, pichcenie i przygotowania. tym razem nic - nawet pierniczków mi zakazano, które od kilkunastu lat były moim popisowym numerem świątecznym... cóż, w tym roku popisowa jest kula, kula i kula…
no ale wracając do rozmiaru: postanowiliśmy z M., że choinka być musi ale będzie malutka. jakoś nie do końca przedyskutowaliśmy kwestie estetyczne, mimo, że malutka choinka wydaje się być dosyć precyzyjnym określeniem… M. sam porwał się na zakup drzewa a ja w podobnym czasie nabyłam pierniczki do powieszenia na drzewie J no i jak spotkaliśmy się wszyscy w domu: M., ja, drzewo i pierniki to się okazało, że rozmiary nijak niekompatybilne... rozmiary drzewa i pierników, bo my jeszcze dajemy radę J
i teraz drzeweczko ma poważne zadanie bo sprostać musi nie tylko rozmiarom pierników ale też ilości ozdób, które są absolutnie konieczne i obowiązkowe J

a żeby było jeszcze bardziej niepraktycznie i śmiesznie, okazało się, że nabyte przeze mnie pierniczki są może i ładne ale kompletnie niejadalne, więc jeśli nie wykorzystamy ich na choince to w sumie możemy ich użyć jako podstawek pod gorące naczynia albo w roli pumeksu… dobrze przynajmniej, że choć pachną zgodnie z tradycją
J
ech święta święta J a w przyszłym roku to dopiero będzie fisiowo z młodzieńcem przy stole… J


 

kotlet story - suplement :)

Nie spodziewałam się zainteresowania a tu pytaniasię sypnęły więc proszę: przepis na mielone „ilości na oko” każdy sobie musi sam ustalić J
Początek jest standardowy, jak na zwykłe kotlety a potem pojawiają się dodatkowe składniki wedle uznania, życzę odwagi w eksperymentach – u mnie za każdym razem jest trochę inaczej J  
1.       mięso mielone – ja zwykle mieszam indyka z wołowym i wieprzowym
2.       poszarpana bułka biała namoczona w mleku na paćkę
3.       jajka wbite do masy
4.       dużo zielonego lubię: koperek, pietrucha, czosnek, sól, pieprz (jak się lubi to inne przyprawy J)
5.       pieczarki podsmażone z cebulką (drobno pokrojone, doprawione głównie ciemnym sosem sojowym)
6.       soczewica czerwona ugotowana na miękko, czasem wręcz rozgotowana
7.       dowolne warzywa ugotowane lub podsmażone (u mnie ostatnio była marchewka)
8.       cokolwiek innego przyjdzie do głowy do wrzucenia np. inne strączkowe, inne grzyby itp.
Składniki można zmielić na wspólną paćkę, ale fajnie wychodzą też kotlety, w których jakiś składnik zachowuje swoją „bryłkowatość”. Najlepiej chyba zostawić pieczarki bo potem fajnie się wtapiają w masę. Jak się ma cierpliwość albo niezbyt dużo masy to można formować małe kuleczki i otoczone w bułce tartej smażyć na złoto – wtedy to idealna przekąska na imprezy do pogryzania na zimno np. z jogurtowym dipem czosnkowym. Jako kotlety obtaczać klasycznie w mące lub w bułce tartej i smażyć standardowo. Pewnego razu z takiej masy upiekłam też w brytfance coś a’la pasztet bo mi się nie chciało stać przy patelni. Duża dowolność w interpretacji i zastosowaniach J
Życzę radości w opracowywaniu własnej receptury i smacznego! Dajcie znać jak wyszły eksperymenty J

Henryk śpi z nami

Henryk jest naszym nowym… hmmm… towarzyszem nocy? pomocnikiem w sypialni? trzecim do pary?
w sumie nie wiem, jak go zaszufladkować ale od kilku nocy pełni niewątpliwie ważne funkcje w naszym łóżku.
J  koleś jest długi i gruby i leży między nami a mój mąż rano się do mnie uśmiecha a w nocy jak zasypiamy trzyma za rękę... zresztą to M. nazwał tego gościa Henrykiem J

dobra, Henryk to senmata – to fajny patent wymyślony przez jedną z nas – dziewczynę zmęczoną niespaniem z brzuchem. Henryk obejmuje mocarnym ramieniem i wspiera głowę leżącej kobiety a jego równie „muskularny” tors i odnóże (jedno, ale za to solidne) podpierają ciągnącego na bok balona brzusznego. na dodatek można na Henryku położyć znużoną nóżkę i poczuć, jak unosi się cudownie wysoko…

wcześniej spałam z rogalem i było mi lepiej niż z klasycznymi poduszkami, ale Heniu to nowa jakość
J  Henryk jest przy tym nie tylko empatyczny i pomaga przetrwać noc, ale jest delikatny, czuły i elegancki – ma miękką satynową poszewkę w kolorze głębokiej czerwieni, która bardzo przyjemnie przytula się w nocy. akurat do mojej sypialni pasuje, ale  są tez chyba inne kolory wdzianka Heniowi do wyboru. J

 
wielkie dzięki dla projektantki - Beaty S. za prezent. J
więcej na temat senmaty (czyli Henryka) na http://www.senmata.pl/



kotlet story

jak to było?
„Lecz choćby przyszło tysiąc atletów i każdy zjadłby tysiąc kotletów,
I każdy nie wiem jak się natężał, to nie udźwigną - taki to ciężar!”


jakoś tak chyba pamiętam… no i właśnie w sprawie kotleta zamieszanie spore.
zwykle po damsku klasycznie robię zakupy na bieżąco sama i kupuję ilości „na oko”. ostatnio jestem w tym procederze ograniczana przez kochanego ojca mego dziecka, który w trosce o kulę, nie pozwala mi dźwigać. super fajnie, ale jak muszę napisać listę czego ile należy kupić to pot mi na czoło występuje bo strzelam w ciemno z czapki czy salami to 10g czy 15 dag i na ogół dziwne z tego wychodzą kombinacje.
J

tak tez było właśnie, gdy zapragnęłam zrobić kotlety i wydałam dyspozycje co do zakupów J
kotlety, których receptura powstała dosyć spontanicznie i za każdym razem jest trochę inna, uwielbiam dziko i mogę jeść na każdy posiłek w ciągu dnia na ciepło, zimno, obiadowo, kanapkowo, w sałatce i ukradkiem w locie...
J   nie są to bowiem klasycznie mięsne mielońce: choć samego mięsa zwykle są trzy rodzaje, równie istotnymi składnikami są soczewica, gotowane warzywka, pieczarki z cebulką podsmażone, bułeczka, zioła różne i zasadniczo co jeszcze w ręce gospodarne wpadnie. J
padłam ofiarą swej receptury i gdy pomieszałam wszystkie składniki, okazało się, że mielonych co najmniej dla pułku wystarczy.
cóż… syndrom wicia przyszedł mi z odsieczą i jak się zabrałam za smażenie to w efekcie 50 sztuk popakowanych w estetyczne paczuszki i zamrożonych czeka na odwilż, gdy smażenie wieloskładnikowych kotletów będzie czynnością zbyt czasochłonną... czyli pewnie marzec przejedziemy na mielonych J


a kotlety wyszły wybornie pyszne i sporo wciągnęliśmy na bieżąco J




wielkie żółte

wielkie jajo.
żółte jajo.
domowo i ciepło. w sumie jak w jaju. chyba… bo nie byłam nigdy świadomie w jaju
J
czyli znowu udało się na temat: jak w jaju, prawie jak w ciąży.
temat ciąży wiecznie krąży.
J
skarpy należą do M. – ciepłe obłędnie i cudownie za duże.
tylko mi ten żółty jakoś w zimie dziwnie nie pasuje…





jasny mróz

jasny gwint, ale mróz!
no i po co?

żeby choć słoneczko temu mrozu świeciło, a tu baterie się człowiekowi kończą.
widno jest mniej więcej od 9 do 14.30 bo reszta czasu to jakieś takie bure mroki, choć niby oficjalnie dzień w pełni. ech…

w ramach buntu przeciw zimowej smucie dziś jasność mnie opanowała i wyciągnęłam z szafy jasne, ciepłe, dzianinowo miękkie i trochę błysku, żeby zachować pozór lodowatości J
no i w sumie wyszło jasno, choć na zdjęciach jednak mroczność panuje niedoświetlona…
ech...
niech ten mróz, jak już musi być, to będzie jasny…
ech…






paszczur


ze specjalną dedykacją dla tajemniczego anonima, który nazwał mnie tak kilka dni temu. zawsze ceniłam odwagę cywilną tego typu osób. pozdrawiam serdecznie J  

paszczakowiec kiełkował już jakiś czas... zaczęło się niepozornie od starego tshirtu M. i kilku guzików. a potem zaczął żyć własnym życiem i przejmować kontrolę nad procesem tworzenia
J
jeszcze nie jest gotowy do finalnej prezentacji ale jako teaser może już występować J
niebawem ciąg dalszy J

 


balet w dresie

M. wydał rozporządzenie o wyprowadzeniu potomka na spacer w celu dotleniania, co oznacza, że ja muszę się sama wyprowadzić i dotlenić! a tam przecież -10ºC i szaro i buro i po kolana… o losie…
to ja pouprawiam sport w domu, dobrze? okno otworzę…
kocie grzbiety, machanie nóżką, ruch bioderek, naciąganie, puf puf puf… zgodnie z zaleceniami dla ciężarnych baletnic
J
no i przy tym specjalny strój obowiązuje przecież: ciepły, bezpieczny, rozciągliwy, ruchów nie krępujący a przy tym, żeby stylówka była, nie? J
zadanie wykonane J