kucają baby



W pewnym wieku stwierdzenie, że kobieta ma opanowaną obsługę penisa nie jest rozwiązłą przechwałką, tylko opisem rzeczywistości. Jednak nawet pewną siebie kobietę może życie zaskoczyć. Przyznać muszę, że możliwość oddawania zbędnych płynów w pozycji wertykalnej zawsze budziła moją zazdrość od czasów, gdy zrozumiałam, że nierówności płciowe zaczynają sie w tak prozaicznych okolicznościach, jak kolejka do wc. Z niekłamanym zachwytem podziwiałam ideę genialnego uproszczenia fizjologicznej konieczności obnażania się w niesprzyjających okolicznościach. Zwłaszcza kwestie plenerowych eskapad wywoływały u mnie wewnętrzny niemy protest wobec niesprawiedliwości natury. Z czysto praktycznych względów uważam, że penis ma swoje przewagi. Wracając do teraźniejszości, syn mój również  dokonał odkrycia, jakie wygody oferuje mu własny penis i od tej pory tkwi w przekonaniu, że pozycja siedząca nie przystoi prawdziwemu mężczyźnie. Ambitnie sika wiec na stojaka,  napawając mnie dumą i równoczesną rozpaczą, gdy zmieniam mu kolejne skarpetki... w domu radzi sobie sam ale czasem jesteśmy w plenerze a potrzeba dogania i wtedy syn w stu procentach wywiązuje się bo daje znaki z wyprzedzeniem… natomiast ja okazuję się być nieprzygotowana do roli, bo nieudolnie usiłuję sprostać zadaniu i finalnie ląduję z mokrymi rękami…
Life is hard, no ale przecież nie będziemy kucać! 


w zoo

a lama robi tak :)


15.06.2013 ironia - archiwum

Ironia zaplata warkoczyki naszych losów i chichocze trzęsąc ramionkami bo plączą jej się te pasemka i nijak rzeczywistość nie odzwierciedla naszych planów i założeń. Tyle razy obiecywałam sobie, że inna będę, że na wakacjach z dzieckiem luz i no stres a tymczasem obiad dopilnowany, plama zaprana, podłoga zamieciona, w kieszeni zawsze chusteczki, w torbie pielucha, serek, jabłuszko, picie... a w pokoju poukładane, pozmywane, pościelone, śmieci do wyniesienia przygotowane... kręci się kółko kręci... a ta zdzira chichocze i szczerzy się zza ramienia w lustrze, jak sobie człowiek przypomni wakacje z mamą...

 

08.06.2013 Mielno – archiwum

Na początek trochę snobizmu. Niedawno byłam w Mediolanie. Stolica mody i designu. Świat pięknych bogatych i cudownie szykownych ludzi. Po paru dniach zachwytu elegancją ulic i zwykłych ludzi poczułam jednak nudę a powtarzalność zestawów przestała ekscytować. Wszyscy w idealnie skrojonych ciuchach, pięknych skórzanych butach, płaszczach, płaszczykach, koszulach, muszkach. Ale jeśli największą ekstrawagancją ma być kolor skarpetek i szalone oprawki okularów, to choć jest to i tak o niebo odważniejsze od smętnych prób z naszych ulic, to jednak daleko do nowojorskiego eklektyzmu, wolności mieszania stylów, fantazji i luzu. Taki gorset wyprasowanej jakości i estetyki nieśmiertelnych fasonów. Godne naśladowania z perspektywy naszej ulicy ale spodziewałam się więcej...
Jedna rzecz postanowiłam jednak przenieść na nasz grunt i w mojej szafie wylądowała kamizelka puchowa gęsto pikowa i cieniutka, jak kołderka niemowlaka. Lekkie toto i niepozorne a jednak grzeje i styl w zależności od dodatków przyjmuje skrajnie odmienny. Z białą koszula, apaszka i elegancka torebka na niezobowiązujące spotkanie z klientem, a do dżinsów na wietrzną plażę i plac zabaw. Czyli ciuch idealny kameleon. No i mam swój snobizm połechtany, z Mediolanu do Mielna nie tak daleko :)


PS. z perspektywy czasu: wszystkie kolekcje jesienne są pełne pikowanych kurteczek i kamizeleczek! do zrzygania... nienawidzę chodzić w tym, co wszyscy! :( 




07.06.2013 Mielno – archiwum

Usypianie dziecka bywa upiorne. Czasem pada jak kłoda a czasem walczy jak lew. Czasem mam cierpliwość i bawi mnie dziecięca kreatywność w odwracaniu mojej uwagi od usypiania. Dziś ubawiłam się i wzruszyłam. Zaczęliśmy od standardów: czytanie muminków, zabawa w alfabet, mizianie i przytulanie. Potem młody zaczął się wymykać scenariuszowi mamusi: śpiewamy miała baba koguta, jesteśmy głodni, bardzo chce nam się pić, koniecznie musimy się dowiedzieć, czy mama muminka znalazła ziemię dla róż pod latarnią morską, wspominamy jak tata odjechał pociągiem a potem znowu bardzo chce nam się pić i trzeba zdjąć skarpetki a potem jedną założyć.
Lekko znużona zaczęłam udawać, że śpię. Syn leżał koło mnie, skubał mój rękaw, równy oddech się uspokoił a ciałko zmiękło. Odetchnęłam z ulgą a tu nagle gość wstaje! Ja spod oka obserwuję, bo oficjalnie przecież już śpię. Młody człowiek o złotym sercu przyniósł do łóżka wszystkie samochody i w moich nogach przykrył je kołderką. Potem wszystkie pluszaki ułożył kolo poduszki swej ukochanej w zasięgu reki. Następnie rozprostował kocyk i walnął się na twarz. Niestety, jak naciągał kocyk na plecy, to nogi odkrywał, a miało być równo, więc się napocił ale dokonał swego. Wreszcie wtulił się we mnie pod równo ułożonym kocykiem i zakrył sobie twarz. Po mniej więcej trzydziestu sekundach spal… 


05.06.2013 Mielno – archiwum

No i się zakochał. Ma na imię Zosia i ma wielkie oczy odurzonej jagnięciny. Myślę, że omotała go już wtedy, gdy pierwszy raz zobaczył ją na rowerze. Miała różowe rajstopy i podwiniętą sukienkę.
Potem sypnęły się uśmiechy w basenie z kulkami, szybka akcja pod stołówką i szarmanckie odprowadzanie do windy. 

Stanisław bierze ją teraz za rękę, macha przez okienko, zaprasza to plastikowego salonu i kwiaty darowuje. 
W sidła miłości wpadł i to literalnie, wypadając przez okno plastikowej rezydencji...
Pierwsza wakacyjna miłość... 





28.05.2013 Mielno – archiwum

Dziś burza obudziła nas zanim telewizja śniadaniowa rozpoczęła emisje. Burza spoko, ale żeby na wakacjach i żeby budzić w niedziele rano? Owsiankę i kakao jedliśmy oglądając program dla rolników na temat dotacji unijnych dla juhasów. Bardzo pouczające a owieczki zacnie wspierały regularne rozwarcie paszczy dziecia.
Potem wycieczka samochodowa bo co robić skoro trzeci dzień mgła i 13 stopni... na początek latarnia morska w Gąskach - zasadniczo najfajniejsze było błoto na parkingu i automat z hipopotamem zjadającym kulki. Potem sentymentalna podroż mamusi do Sarbinowa: dużo wspomnień romantycznych i brawurowych i refleksja, ze nie spodziewałam się 20 lat temu ze z własnym dzieckiem tymi samymi ścieżkami się przejdę... głównym punktem wyprawy miał być Kołobrzeg, a skończyło się na truchcie po starówce i schabowym jak podeszwa... takie to te nadmorskie rozrywki, gdy pogoda dopisuje.





24.05.2013 Mielno - archiwum

8.00  - Horror. Nie wierzę. Pogoda bez zmian... 13°C, wilgoć, mgła, jesienna Irlandia i to głęboko północne ostępy…
21.00 - Jednak się udało. Cały dzień na powietrzu. Przefukani na maksa, jod się z nas uszami wylewa. No ale jakby nie było po to wszakże przybyliśmy nad ten arktyczny akwen!

Umiejętność dnia: bulgotanie. Trzeba było nam wycieczki nad morze, żeby się nauczyć robić blurrrblurrrblurrrr w wannie z wodą! A jednak podróże kształcą!







27.05.2013 Mielno – archiwum

Urok osobisty syn niewątpliwie odziedziczył po ojcu, bo nie przypominam sobie, żeby mi ktoś dawał za friko wafelki do lodów. Tymczasem grzyb ma rzesze fanów, na ogół kobiet, które ulegają czarowi hollywoodzkich uśmiechów. Zdumiewające jest, że dwulatek opanował topografię okolicy w ciągu doby i bezbłędnie odnajduje drogę z każdego zakamarka, by wylądować pod okienkiem budy z goframi, gdzie kobieta o brwiach Breżniewa wyciąga zza lady dwa rożki i rujnuje mi koncepcje obiadu lub zdrowego podwieczorku. Podobnie jest w smażalni, gdzie niby przypadkiem dodatkowe frytki trafiają na tekturową tackę  mojego syna... Nawet kuchara w stołówce u wczasującej się nieopodal babci straciła głowę i we własnym słoiku nielegalnie wynosi dla amanta zupę... 

Kobiety chyba gdzieś wewnętrznie mają potrzebę dokarmiania facetów, którzy je kręcą... 






przed wakacjami – archiwum

Bezdzietnym osobom, które z wyższością oceniają rodziców w amoku, życzę niespodziewanej wielodzietności. Przed letnim wyjazdem na trzy tygodnie z synem nad morze usiłowałam ogarnąć wiele spraw. Byłam bardzo zmęczona, niewyspana i żyłam w chaosie, próbując zapiąć ostatkiem sił wszystkie guziki. Nie lubię licytacji, kto ma więcej na głowie, ale ulało mi się wobec pewnej osoby, że tyle tego i że to pakowanie i próba przewidzenia wszystkich sytuacji, jakie mogą się pojawić w podroży z dwulatkiem i ilość niezbędnych gadżetów... 

i usłyszałam: "no ale nie róbmy paranoi, przecież jedziesz na urlop na trzy tygodnie”. 

Uznałam ten brak empatii za niegodzien dalszej polemiki... może kiedyś też z dzieckiem nad morze pojedzie...




chwile jak fotka

Są chwile, gdy nawet najlepszą parę, a nas za taką uważam, dopada codzienność, rzeczywistość i z półbogów przeistaczamy się trochę w naszych rodziców. Ze wszystkimi ich zgryzotami, frustracjami, marsami na czole i głupimi tekstami, które magazynujemy gdzieś w archiwach podświadomości. Jednak gdy już czuję, że zamieniam się w kogoś, kim bardzo być nie chcę, zdarzają się te małe magiczne chwile, dzięki którym budzę się z letargu.
Znajduję ich dwóch. Mały w łóżku, duży na podłodze. Mały w piżamie, zaplątany w pościeli z myszką na piersi. Duży przykryty rogiem dywanu, z otwartą „Doliną Muminków” na klacie. Trzymają się za ręce i śpią identyczni.
I wiem, że choćby kosmos się walił, to nic nas nie zepsuje… 



feel good



Po raz kolejny syn udowodnił mi, że moje życie się zmieniło. Nie żebym narzekała, ale jakaś taka erozja wizerunkowo-estetyczna postępuje. Zawsze ceniłam sobie dopracowany look, poświęcałam czas, lustro było nawet przed skokiem po bułki. Bo lubię tak i koniec. Odkąd pojawił się „trzeci pasażer” rdzewieję stylistycznie i wszystko wychodzi zdecydowanie mniej perfekcyjnie.
Dziś S. jest chory. Nic poważnego ani obłożnego, ale dezorganizacja życia konkretna bo nici z przedszkola. Mój czas zatem podporządkowany synowi, wypełniamy kreatywnie a w związku z tym dużo się przemieszczamy, jeździmy po mieście, sprawy, sklepy, ciuchcie oglądamy, spacerujemy, zwiedzamy itp. Jest ładna pogoda, więc nastroje dopisują. Ogólnie moja kobieca próżność oscyluje w okolicach „lubię to” i może nie ostentacyjnie „sex machine” ale zdecydowanie „feel good”. No i tak sielankowo czas nam płynie. Jest jednak feler: co jakiś czas zalatuje pawiem i zastanawiam się, czego nie domyłam, po porannym wypadku syna. Ciuchy mamy zmienione, dziecko wyprysznicowane… a jednak woń delikatnie się snuje… świat pełen tajemnic, więc nie zaprzątam sobie głowy.
Czasem, jak jestem w dobrym humorze, to świat mi odbija „pozitiw wajbs” i ludzie się uśmiechają bezinteresownie, faceci z oka strzelą i ogólnie jest ego rozrost. I dziś właśnie takie ładowanie baterii nastąpiło. Tak mi było dobrze z synem i sobą i całym imagem matczynym a jednak wystarczająco kobiecym też...
A potem nastąpiło wyjaśnienie tajemnicy. Nie wiem, jak to możliwe, bo przecież łeb czochram co chwilę, ale nie zauważyłam… Tymczasem dokładnie na czubeczku rudej  śliczne małe gniazdko, mokrą rączką dziecięcą z niestrawionym śniadaniem przejechane, zaschnięte i sklejone. Woń pawia siejące…
Taka oto sytuacja: jak się przypadkiem za bardzo wychylisz naiwna matko zza węgła i czujność stracisz, to cię petarda z rzeczywistością śmierdzącą dopadnie, choćby rykoszetem… a wizerunek khmm… o czym to ja miałam pisać? Taaak dzień nam miło upłynął…



sen



Dziwny, ale ważny.
Jestem samotna. Brak celu. Zagubienie. Mizerable na wylot. Połączenie zakompleksionego outsidera z liceum i podstarzałej kelnerki w knajpie dla hipsterów. Miejsce akcji estetycznie coś pomiędzy bierhalle w Kolonii a sweet 60 i amerykańskie lody pastelowe. Chodzę po dużej klubokawiarni i wśród samochodzików rozrzuconych miedzy nogami gości szukam sensu istnienia. Może pójdę do psychologa? Zdiagnozuje mi wykrzywione przez matkę skarlałe poczucie własnej wartości oraz nieumiejętność samodzielnego decydowania... i tak chodzę i zbieram te zabawki i czuję się jak porzucona przez chłopaka nastolatka... i nagle wpadam na kolegę z dzieciństwa, tu oto jest eleganckim murzynem i przypomina trochę Morgana Friemana w roli nowojorskiego psychoanalityka. Kiedyś zakochany we mnie wyrzut sumienia, dziś senna klisza pewnie z jakiegoś zapomnianego filmu. Mózg to jednak składowisko odpadów...
Patrzy mi z troską w oczy i w bujne afro bez słowa wkłada sobie jeden z samochodzików. Wiem, że to nadzwyczajnie ważna życiowa rada i ze łzami wzruszenia idę dalej zbierać te zabawki. Nie wiem skąd, ale wiem, że mam misję: zrobić coś absurdalnie nieprzystającego do całej sytuacji, a to klasycznie baśniowo odmieni los...
Nagle czuje klapsa! Jakiś wstrętny satyr uznał za dowcipne klepniecie mnie w czasie zbierania tych nieustannie rozsypanych samochodzików. Odkręcam się i kończę piruet zgrabnym grzmotnięciem gościa w nos. Widzę z oddali uśmiech Morgana a łzy szczęścia leją mi się po twarzy.
Budzę się. Na serio. Las. Świt. Leżę w drewnianym domku miedzy najwspanialszym mężem świata i małym chłopcem, który właśnie wyrwał mi garść włosów, usiłując wygrzebać się z piernatów.
Tajemnica wszechświata ujawniona mi właśnie, lekko przytłacza doniosłością ale też uskrzydla nieracjonalnie. Życie, gdy doskwiera, w mordę lać trzeba. 
Idę zrobić synowi kakao.


krew i sztuka



Jeśli miarą inteligencji może być poczucie humoru, to drżyj Menso, mój syn nadchodzi!
Uwielbiam, jak S. chowa się za suszące się pranie i czeka, aż będę go szukać. Chodzę, tupię, szeleszczę, skrzypię, a zza suszących się koszul dochodzi dyskretny chichot.
- Nie ma go! Może jest w szufladzie?
- Ma. (tzn.: nie ma)
- A może jest pod poduszką
- Ma.
- A może się chowa za praniem?
- Ma-a! (oburzony, że psuję zabawę)
- A może jest w szafie na ostatniej półce?
- Aaahaaa!
Tymczasem dziś otarliśmy się o horror. S. maluje regularnie i dzień bez farb to dzień stracony. Jara się i tworzy. Doszliśmy już do takiej wprawy, że nawet pozwalam sobie porzucić syna w skupieniu twórczym i wyjść do drugiego pomieszczenia, bez obawy, że zje pędzel lub ozdobi ściany. Na razie bezszkodowo. Dziś jestem w łazience a tupot i krzyk pierworodnego z daleka sygnalizują katastrofę. Mamaaaaaa! Kukuuuu! Syn wyciąga zakrwawioną rączkę a ja prawie mdleję! Ale zaraz… hmmm… nie płacze? Szczerzy się tajemniczo, choć palec krwawi a czerwień ścieka na podłogę obficie...
Szelma z premedytacją usmarował się czerwoną plakatówką tak realistycznie, że matka uwierzyła w mięsną kontuzję! I użył swego ograniczonego słownika w bardzo adekwatny, choć podstępny sposób! Skąd ten pomysł? Niech mi ktoś powie, skąd?