spacerowy zestaw haremowy

w architekturze i wnętrzu ascetyczne tło podkreśla urok detalu. tak samo w szafie. najbardziej lubię zestawy, w których zwykłe proste ciuchy łączą się z czymś dziwnym. robią tło dla gwiazdy. może być dziki element etno, może biżuteryjny barok, czasem fason, czasem tkanina, czasem but lub nakrycie głowy...

tak mnie właśnie czarują haremki z sh. kolejny zestaw, w którym jest mi wygodnie, kolorowo i nie mainstreamowo :)



david b.

w archiwach orfeusza gubią się najbłyskotliwsze pomysły i prze-ciekawe historie. przekonanie śniącego "rano olśnię świat konceptem lub pointą, która właśnie mi się przyśniła" jest zgubne i prowadzi do zaniku intelektualnych zdobyczy w ciągu kolejnych godzin snu. rano pozostaje nikły ślad, smuga idei i nieuchwytny cień genialnego pomysłu i po raz kolejny bezlitosna amnezja odbiera światu szanse na lepsze jutro ;)
czasem jest to po prostu zabawny senny żart, piękny widok, niezwykle przeżycie, którym koniecznie chcemy się podzielić ale w świetle poranka niestety pozostają z niego strzępy.

no i tak było dzisiaj...
david beckham w ręczniku kąpielowym w mojej łazience...
i nic więcej nie pamiętam...
a jeszcze o 3 w nocy miałam tyle do opowiadania...


lubię :)

w każdych świętach najbardziej lubię przygotowania... w tym roku ominęły mnie wprawdzie szerokim łukiem ale coś się zawsze znajdzie... wesołych :)


słabość

słabość do szarego mam i koniec. każda pora roku jest dobra. a w butach miałam biegać w zeszłym roku a nagle się okazało, że niespodziewanie z przyczyn obiektywnych bieganie niewskazane :) rok później na spacerki się nadają jak ta lala :) a biegać zamierzam niebawem...



przeżyj to sam

nawet dla najbardziej empatycznego słuchacza opisy niektórych doświadczeń życiowych brzmią jak zbiór komunałów. no bo jak zrozumieć entuzjazm, wzruszenie, doniosłość, gdy wypowiadane słowa opisują pierwszą miłość, stratę kogoś bliskiego, dziki orgazm czy zdobycie everestu? niby zrozumiałe zdania, czasem bardzo obrazowe opisy, czytelne porównania a jednak pustka i niemożność pojęcia... a wystarczy przeżyć coś takiego, by wystarczyło spojrzenie do pełnego porozumienia z drugim człowiekiem.
po dwóch miesiącach od narodzin syna nieraz odpowiadam na pytania: no i jak, ale powiedz jak, czy to prawda? i czuję, że mimo słowotoku i najszczerszych chęci, nie mam szans na bycie zrozumianą przez tych „spoza klubu”. jakbym nie łamała konwencji opowiadania o macierzyństwie, ono i tak pozostanie mistyczną zagadką dla bezdzietnej przyjaciółki i dla kumpla, który woli psa i playstation od decyzji i zobowiązań. i z czasem uczę się odpowiadać krotko i treściwie, z entuzjazmem, ale bez fanatyzmu i pozostawić takim osobom cud samodzielnego odkrycia na potem. a wtedy wystarczą nam krótkie zdania i spojrzenia w oczy do pełnego porozumienia :)))



100% harem

urok robienia zakupów w sh polega na nieprzewidywalności trafień. łupem sprzed 2 lat okazało się prawdziwe sari. spodnie haremki z milionem zaszewek i długa tunika o nijakim fasonie. ale za to cudna kombinacja zieleni i pomarańczu. w sumie skusiły mnie właśnie kolory bo nie do końca wiedziałam, co z tym dziwnym strojem zrobić.
dziś już wiem: schować w to pociążowe obwisy :) a z tuniki, przynajmniej tymczasowo jest chusta. spodnie okazały się niezwykle wdzięcznym elementem do kombinacji, więc pewnie będą mocno eksploatowane w nadchodzącym sezonie :)





obcas zza wody

niektóre marki zyskują u nas chorobliwie wysoki status, choć w rodzimych krajach są po prostu jednymi z wielu. tymczasem tu bez uzasadnienia drogie stają się elitarne i dziko porządane. tracą z czasem, bo jak coś jest mega lansem na tyle, że należy to mieć by nie stracić szacunku "środowiska", to traci urok wyjątkowości i indywidualizmu... jest marka X, którą lubię za prostotę, jakość i bezpretensjonalność. niestety właśnie u nas stała się do znudzenia "markowa". najlepiej, żeby było widać wyraźny znaczek i wtedy jest dobrze... pojawia się coraz więcej sprzedawców, którzy coś oferują, ale najczęściej oferta jest dosyć ograniczona. dzięki temu, gdy sezon w rozkwicie, co druga lans-lala ma podobne kozaki albo takie same balerinki a ich boyfrendzi bluzy. :)
śmieszne to bo potem mają kwaśne miny jak się nawzajem zauważą w jednej knajpie albo na lans-deptaku :)
swoje zdobycze tej marki przywożę z podróży, wyszukuję w sh lub kupuję w sieci. jest barszczowo tanio w porównaniu z naszymi sklepami i na ogół mam dzięki temu rzeczy niepowtarzalne. 

no i właśnie najnowszy cukiereczek, którym się zachwycam to buty :)




jedz, karm i kochaj


w ciąży jadłam dużo i różnie. zrezygnowałam z klasycznie zabronionych potraw i produktów ale poza tym cięłam wszystko, co mi organizm dyktował. głęboko wierzyłam i wierzę, że uczyłam w ten sposób małego człowieka smaków i tolerancji oraz może nawet trochę fantazji kulinarnej, choć w tym zakresie może to nadmierny optymizm i nadinterpretacja.

teraz, gdy młody jest odrębnym smakoszem, procedura ciągnięcia cyca jest zawsze taka sama: łapczywa, żarłoczna, rozchlapana, mlaszcząca i wywracająca oczami. trudno powiedzieć, żeby mu nie smakowało :)

za to potem może być różnie: toksyczne wichry, dziki budyń, blokada eksportu itp.
na szczęście oprócz sporadycznych "trututów", zwanych potocznie gazami, nie spotykają nas inne nieszczęścia. upewniam się zatem, że jedzenie wszystkiego, na co się ma smaka jest najlepszym rozwiązaniem. więc jemy cytrusy i inne owoce, jemy czasem czekoladę, jemy mięsa różne, pijemy mleko krowie, jemy surowe warzywa, pijemy czasem kawkę, już ze dwie lampki wina się trafiły i sushi i dużo innych potraw. nawet się nie zastanawiam, czy są one powszechnie zalecane, czy odradzane.

po konsultacjach z kilkoma lekarzami na temat diety, potwierdziła się moja teoria: jeść normalnie i zdrowo, unikać smażonych tłuścielców i wiatropędnych kapusto bobów ale nie zwariować i słuchać organizmu. :)
no i tak sobie słucham, jem, karmię młodego i oboje jesteśmy szczęśliwi :)

czego życzę wszystkim mamom, które wbrew sobie i instynktowi uległy złej propagandzie "autorytetów"...

a po dobrym jedzeniu niektórzy wyglądają tak...


ruda zielona

perwersyjnie lubię połączenie soczystej zieleni z bielą i jeansem. po prostu. bez wzorków. asceza. kolor robi swoje. lubię to. :)


eklektyzm

w szafie lubię prostotę a na talerzu eklektyzm. stek z tuńczyka, pomarańcz, grzanki z ciemnego pieczywa, ser pleśniowy i baby szpinak. sos malinowy. mniam :)

ruda na obcasach

skoro zapowiedziałam, że ruda wraca, a filozoficzna chwilowo ma wolne, dziś lansik.
obcas, bo noga już prawie wróciła do siebie a brzuch ukryty w luźnej górze :)
pociążowej smucie mówię: nie!





ruda wraca

krótkie włosy prowadzą mnie do fryzjera co mniej więcej 5 tygodni. wówczas oddaje się rozkoszom miziania po głowie, czesania, masowania i zawsze wychodzę rozanielona, w pełni samozachwytu. dobry fryzjer potrafi nie tylko zrobić dobrze głowie, ale też popieścić ego właścicielki głowy.
przez klopsa, który już w brzuchu będąc rewolucjonizował mi życie, nie dotoczyłam się na ostatnią wizytę przed porodem i w efekcie od ostatniej wizyty minęły 3 miesiące... przy krótkich włosach to katastrofa!
na głowie działy się cuda a ja rozpaczliwie starałam się udawać, że mi to nie przeszkadza. dopiero długo oczekiwane odnowienie koloru i drastyczne cięcie uświadomiły mi, jak okrutnie mi tego było trzeba. :)
ruda osobowość powróciła! pociążowe rozmemłanie precz!
hej ho!





po reprymendzie

dostałam reprymendę.
mam wrócić do zabaw stylizacyjnych i choć na chwilę przestać pisać o dzieciach. hmmm...
no w sumie taki był bloga początek – zabawy z brzuchem i jego niekonwencjonalnym opakowaniem. a teraz się zrobiło poważnie rodzicielsko, przemyśleniowo i wzniośle.

fakt, że filozofowanie i refleksje zastąpiły zabawy z szafą wynika z kilku przyczyn:
  1. dziecko przestawia priorytety a przy okazji po prostu bez metafizyki zajmuje dużo czasu
  2. w ciąży pakowanie brzucha było zabawne a pakowanie zwykłego pociążowego ciała z kilkunastokilogramową nadwagą zabawnym być przestaje
  3. zmieniają się funkcje ubrania: łatwość karmienia, łatwość prania, szybkość wysychania stają się ważniejsze niż stajla
  4. no i po raz kolejny szafa przechodzi metamorfozę – bo to, co kiedyś przed, a potem w ciąży dawało radę, teraz nijak nie spełnia warunków użyteczności
  5. ogólne zmęczenie i brak czasu dla siebie powoduje brak ochoty i warunków do lansowania się i fotek :)
no i tak w skrócie.
ale powoli wracam do siebie.
i żeby nie przedłużać pierwszy wiosenny zestaw „do ludzi”. idę do fryzjera i mam nadzieję odzyskać tam osobowość :)





barbie contra fleur

pamiętam doskonale, czym rożni się barbie od fleur. mniej więcej tym samym, co jaguar od daewoo. niby obydwa samochody a jednak kategorie nieprzystające... pamiętam też swój żal do rodziców, że nie kupili mi lalki z pewexu i nie ma ona kolorowych ubranek a włosy filcują się jej jak starej owcy kolana... nieświadoma wyrzeczeń, jakie ponosili rodzice, by w głębokim PRL-u zdobyć dla mnie choć tą wstrętną fleur, nie potrafiłam docenić podróby i nigdy lalki nie polubiłam. i tak zaczęła się moja konsumencka samoświadomość - są marki i ich erzace. produkty prawdziwe i ich namiastki.

o ile w dorosłym życiu potrafimy podejmować wybory oparte na zdrowym rozsądku i wynikające z wielu zmiennych, o tyle jako dzieci działamy bezrozumnie i bezlitośnie.

przeczytałam dziś refleksje pewnej młodej mamy, która żałuje, że inwestowała w drogie markowe rzeczy zanim dziecko mogło to świadomie ocenić i docenić, zamiast odkładać i teraz w wieku przedszkolnym, mieć większy budżet na wydatki dla bardziej wybrednego młodzieńca.

zastanawiam się, jak jest ze mną. zanim klops się urodził i teraz w pierwszych tygodniach jego życia, faktycznie łatwo podejmuję decyzje o wyborze produktów "tych" a nie "tamtych" i jestem z tym dziko szczęśliwa. coś jest jednak w stwierdzeniu, że pragniemy dać dziecku wszystko, co najlepsze, a zwłaszcza to, czego nam samym brakowało.

cóż, kilka postanowień mam w związku z powyższymi przemyśleniami ugruntowanych. po pierwsze: nie dam się zwariować do reszty i w tesco też będę się zaopatrywać a po drugie: synu, możesz być pewien, że nie będę oczekiwać od ciebie zabawy barbie ;)


skutki uboczne

popłakałam się na serialu o lekarzach. chłopiec chory... chłopiec umierający... i mama przy nim... kilka krótkich scen a ja się rozkleiłam absolutnie, całkowicie i niepohamowanie. odkryłam niniejszym kolejny skutek uboczny macierzyństwa: optyka w postrzeganiu świata zmienia się, zupełnie podświadomie rewolucjonizując dotychczasowy porządek...
po raz kolejny synek przewrócił mi świat do góry nogami :)
i po raz kolejny wcale nie żałuję :)