pamiętam doskonale, czym rożni się barbie od fleur. mniej więcej tym samym, co jaguar od daewoo. niby obydwa samochody a jednak kategorie nieprzystające... pamiętam też swój żal do rodziców, że nie kupili mi lalki z pewexu i nie ma ona kolorowych ubranek a włosy filcują się jej jak starej owcy kolana... nieświadoma wyrzeczeń, jakie ponosili rodzice, by w głębokim PRL-u zdobyć dla mnie choć tą wstrętną fleur, nie potrafiłam docenić podróby i nigdy lalki nie polubiłam. i tak zaczęła się moja konsumencka samoświadomość - są marki i ich erzace. produkty prawdziwe i ich namiastki.
o ile w dorosłym życiu potrafimy podejmować wybory oparte na zdrowym rozsądku i wynikające z wielu zmiennych, o tyle jako dzieci działamy bezrozumnie i bezlitośnie.
przeczytałam dziś refleksje pewnej młodej mamy, która żałuje, że inwestowała w drogie markowe rzeczy zanim dziecko mogło to świadomie ocenić i docenić, zamiast odkładać i teraz w wieku przedszkolnym, mieć większy budżet na wydatki dla bardziej wybrednego młodzieńca.
zastanawiam się, jak jest ze mną. zanim klops się urodził i teraz w pierwszych tygodniach jego życia, faktycznie łatwo podejmuję decyzje o wyborze produktów "tych" a nie "tamtych" i jestem z tym dziko szczęśliwa. coś jest jednak w stwierdzeniu, że pragniemy dać dziecku wszystko, co najlepsze, a zwłaszcza to, czego nam samym brakowało.
cóż, kilka postanowień mam w związku z powyższymi przemyśleniami ugruntowanych. po pierwsze: nie dam się zwariować do reszty i w tesco też będę się zaopatrywać a po drugie: synu, możesz być pewien, że nie będę oczekiwać od ciebie zabawy barbie ;)
12 komentarzy:
Masz rację, że często zapędzamy się by dać dziecku ... wszystko co najlepsze.
To pułapka...
Mnie osobiście przystopowała myśl o tym co się zdarzy gdy moje dziecko zderzy się z bolesną rzeczywistością w której nie zawsze to co naj można mieć.
Dziś z trójką już sporych dzieci nie żałuję, że absolutnie nie dawałam wszystkiego i do tego z "górnej półki" :)
Szczęściara! Ja miałam Petrę...to był dopiero ból ;)a co do szaleństwa dziecio-zakupowego, pamiętam teorię mojej mamy (stosowaną na mnie i moim bracie w praktyce), rzeczy wybitnie niepotrzebne i nietrwałe mogą byc tanie, w inne warto inwestowac,ale niekoniecznie od razu - i wyszło nam to na dobre (przykład - markowe buty dostałam dopiero wtedy, kiedy stopa przestała rosnąc...ale jaka to była wtedy radocha - opłacało sie czekac:)))
Ja jak chce dla Młodego poszaleć to kupuje coś na przyszłość... mam już górę ciuchów nawet na roczniaka ;)
Ja np kupiłam pieluchy z Biedrony coby przetestować, bo w sumie po co kupę kasy w jednorazówy jak może coś tańszego jest tak samo dobre, jak już mnie nie będzie stać na pampersy to będę kupować w "sklepie dla ubogich" :D
najgorsze co może być, to dawać dziecku wszystko, o co poprosi - choć długo tego nie rozumiałam będąc dzieckiem, teraz wiem, że taka lekcja uczy pokory i zmniejsza egoizm.
Mam dokładnie to samo. Musiałabyś widzieć minę ekspedientek w sklepie dziecięcym, kiedy wybierałam smoczek...Musiał byc jaguar, najlepszy, naj...droższy i już. Ale tak zdroworozsądko to uważam, że tymi wyborami i zakupami same sobie robimy radochę. I wiesz co? Dopóki będzie na to kasa, to nie będę sobie odmawiała tych przyjemnostek. A jak nie będzie to też kupimy pieluchy z biedrony i jakoś przeżyjemy.Bo różnie już bywało i być może.
A to ta kobieta kupowała dla dziecka rzeczy czy dla ludzi zeby widzieli ze ma firmowe.Ja kupuje cału czas firmuwki ale u nas sa prawie takie same ceny rzeczy firmowych jak zwykłych.
Ja tez miałam Fleur ale nie pamiętam, żeby była taka brzydka.... No nic , trudno może lepiej że mam syna bo jak na razie to różowe Barbie mnie przerażają - wole gadająca pilę łańcuchową , hehe.Na co to moje dziecko wyrośnie....
miałam barbie, ulubiona była murzynką :) ale fleur to mi się fajna wydawała :)
teraz to mam wrażenie, że większemu dziecku nie ma co dawać ładnych i drogich ubranek. jedynie buty muszą być pancerne i kurtki/kombinezony, a w reszcie od razu robią się dziury i obowiązuje zestaw dres+dres z dresem i dresem podparty;)
A ja wczoraj widziałam, jak w firmowym sklepie mama ganiała małą córeczkę (ok 2 lata), aby mierzyła kolejne płaszczyki, oczywiście mała nie miała ochoty za bardzo. Próbowałam sobie przypomnieć, skąd my mieliśmy ubrania jako dzieci, mam wrażenie, że one były ZDOBYWANE i przynoszone po prostu do domu, rozmiar musiał jakoś tam pasować. Ewentualnie mama szyła spódniczki. Nie przypominam sobie wizyty w sklepie przed wiekiem nastu - lat. Nieźle się wszystko zmieniło...
Codziennie wchodzę na blog z nadzieją, że zobaczę jakieś fajne ciuchy, stylizacje - niestety znajduję filozoficzno-dzieciowe rozważania.
a ja moją pierwszą nieodżałowaną Fleur zgubiłam w szpitalu - miała czarne włosy, niebieskie zimowe wdzianko i córkę tak samo ubraną. Na pocieszenie za jakiś czas dostałam też Fleur ale w ślubnej sukni i z córką w komunijnej i jej nie znosiłam bo była blondynką i ubrana jakoś tak bez sensu. Pozdro :)
Ach! to ja miałam Fleur taką jak Onna!Prócz zimowego wdzianka i ślicznej córeczki w komplecie były też sanki.I jestem nieco zszokowana ekhm.. bo mnie sie znowuż Fleur wydawała duuużo pikniejsza od Barbie... Pamiętam ,ze kupowaliśmy ja właśnie w Pewexie( to chyba była jedyna rzecz kupiona dla mnie w tym miejscu )i wybrałam właśnie Fleur!
Ale ja do tej pory nie mam głowy do marek..heh
Twój post skłonił mnie za to do refleksji dot.kupowania zabawek dziecku...Otóż mocno wzbraniam się przed kupowaniem mojej Małej całego tego plastikowego świata..a Ty ( przekornie :))przypomniałas mi jak bardzo byłam szczęśliwa z posiadania mojej Fleurki. :)
Prześlij komentarz