ssij, pij, łykaj, nie rozlewaj

O sprzęcie do picia tym razem. Znów doświadczeń mnóstwo bez sensu i gratów półka. Najpierw młody ciągnął tylko „z matki”, więc nie było tematu. Czasem dla rodzicielskiego zbytu dostawał wodę ze szklanki albo kubeczka i im bardziej dorosły był to sprzęt, tym lepiej mu szło. Łącznie z tym, że potrafił pić kilka łyczków ze szklanej butelki z gwinta, jak żul osiedlowy niemalże. Potem odstawił się od ssania i był szybki dramat, żeby jakaś smoczkowa butelka poszła. Udało się ale zapomniał za to, jak się kubka używa bo wodę też z butli doił… i zaczęła się polka galopka: co tu zaserwować za naczynie sprytne, żeby pić było najwygodniej i najlepiej?  Rady i porady z każdej strony i weź tu człowieku bądź mądry… 

bez wdawania się w detale poniżej opis stanu obecnego:

1.       Ikea żabka – omijać łukiem szerokim, chyba, że jako kubeczek na pędzelki i kredki. Cieknie każdą możliwą szczeliną i dopóki dziecko nie umie pić samodzielnie z normalnego kubka, nie wchodzi w grę. U nas na razie leży i się kurzy i pewnie nie wrócimy do niego bo nas rozczarował totalnie…
2.       Doidy  – wierzę, że jeszcze się przyda bo wszystkie argumenty racjonalne przemawiają za. No fajny design i ten plastik miły i lekki i kolor śliczny. Niestety S. zalewa się całkowicie, zachłystując się spektakularnie i gryzie kubek w dolny wystający element, zamiast z niego pić… hmmm…
3.       Tum tum – słomka jest boska do gryzienia i miętoszenia, ale żeby zasysać płyn to raczej śmieszne, jak mama to pokazuje jest OK, ale samemu „nie-e”… Prześliczny bidonik, ma okrągły kształt w środku więc, jak się picie kończy to faktycznie nic nie ma, bo spływa do końca wszystko. Jeszcze za wcześnie, choć co jakiś czas próbujemy bo obrazki kuszą a i poręczny bardzo do rączki małej.
4.       Hop pop  - cudny kubek co to niby nie kapie i uczy i ma przezroczysty kawałek, żeby było widać ile płynu… jasne… śliczny i milutki do trzymania, jak pić już się umie. Jeśli chodzi o człowieka niepijącego, doskonale potrafi słabe strony wykorzystać i nieszczelność wykazać. Cieknie… za dużo płynu się leje w dziób, więc następuje zalanie z podtopieniem. Też czeka na kolejne bardziej dojrzałe próby.
5.       MAM – pierwszy niekapek, z którego młody pociągnął i od razu wiedział, o co chodzi. Nie potrafię wytłumaczyć przyczyny. Ładny, poręczny, idealna objętość. Do tego ma nakrywkę, więc spoko do torebki można zapakować. Dopiero po tym niekapku S. skumał, że inne, które już miał wcześniej, działają na tej samej zasadzie. Woda wylewa się dopiero po intensywnym waleniu nim o podłogę, ewentualnie jak mama nie dokręci… :)
6.       Canpol – niekapek zaakceptowany dopiero po załapaniu metody spożycia na poprzednim modelu. Nie ma jak zabrać go do torby bo nie ma zatyczki i trochę przy wstrząsach cieknie (chyba, że zgubiłam i nie pamiętam). Boczne uchwyty może i wygodne dla dziecka ale nieporęczne przy zakręcaniu. Ogólnie spoko daje radę.
7.       Tommee T. – bidon za duży, za ciężki i na razie słomka o nieodgadniętym przez syna zastosowaniu. Czeka na kolejny etap rozwojowy.
Wyjdzie na to, że znowu ulegam marketingowej manipulacji, ale jak widać sporo przetestowałam metod nawadniania syna i MAM na tym etapie wypada najlepiej z Canpolem tuż na plecach. Nie próbowałam kubeczków 360 i jeszcze jest kilka patentów, które chętnie bym pomacała osobiście ale już chyba nie przy tym potomku :)  Mam nadzieję, że niebawem nauczy się pić nie tylko z niekapka bo jednak chciałabym już normalne naczynia w domu uruchomić... 


truskawka

odkrywanie i przyswajanie rzeczy oczywistych dla dorosłego to dla dziecka eksploracja nowych wszechświatów. nie wystarczy jednak, że wszystko wokół jest do odkrycia. niektórzy dorośli postanowili dziecku ubarwić dodatkowo wysiłek poznawczy i stworzyli "pomoce"... czasem patrzę na książeczki i obrazki, które w niczym nie przypominają swych naturalnych pierwowzorów, i zastanawiam się, jak dziecko ma rozpoznać zwierzątko, skoro nie zachowuje ono ani proporcji, ani kolorów, ani kształtów, ani nawet śladowego podobieństwa wobec przyrodniczej matrycy... czasem dorosłemu trudno rozpoznać narysowane w książeczkach dla dzieci stwory, które okazują się być zwyczajną krówką, króliczkiem czy kotkiem... 
z resztą o książeczkach to oddzielną książkę można napisać... 
tymczasem sama staram się pokazywać młodemu książeczki i opisane w nich obiekty możliwie szybko porównywać z odpowiednikami w realu. najłatwiej poszło z owocami: jabłuszka, cytrynki, pomarańcze, banany - wszystkie były w zasięgu. i jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy pierwsza rozpoznana została truskawka... hmmm... a widział ją tylko jako rozmrożoną breję... 
i weź tu człowieku edukuj kreatywnie :)))





julka i kulka

jak się ma rok i dni parę to się człowiek całkiem na legalu i oficjalnie łapie do grupy wiekowej od 1 do 5, nie? jako, że się łapiemy, to zaliczyliśmy teatr i spektakl z prawdziwego zdarzenia :) teatr małego widza :) no cudo!
julka robi sztuki z ciałem swym gimnastycznie po olimpijsku wygiętym a kulka turla się różowo, przykuwając uwagę. a do tego wiolonczela cudowne tło podrzuca i fabułę muzycznie opowiada. syn był wciągnięty maksymalnie. pierwszy rząd, siedzimy na podłodze, otwarty ryjek i skupienie 100%. byłam dumna bo mój potom wytrzymał - do końca wytrwał w zainteresowaniu, choć niektóre starsze dzieci głośno i wyraźnie protestowały. 
teatr małego widza ma swoje zasady - to młodość nieletnia jest najważniejsza, to dla nich są spektakle, to oni mają dobrze widzieć i bawić się bez skrępowania, można się pytać, można wyjaśniać, można nawet płakać i bez skrępowania okazywać emocje! a po spektaklu nawet można się bawić z aktorami na scenie :) 
na pewno wrócimy bo spektakli jest więcej...




a chwalić się będę

czasem sobie trzeba zrobić dobrze i jak ktoś człowieka doceni, to należy to światu całemu wszem i wobec głośno i wyraźnie. a jak jeszcze docenia ktoś, kogo się lubi, to szczególnie jest miło. gdyby więcej było takich wzajemnych bezinteresownych dopieszczań, to świat byłby sympatyczniejszy... 
a wstęp z okazji wyróżnienia BLOG TYGODNIA MAMABU  
dziękuję :) 


miarka

no już wiem! nie dawało mi spokoju i w końcu znalazłam :) 










http://www.nietylkodzieciaki.pl/2012/02/ale-szafa.html/szafa4

jeszcze będzie czas

gdy dziecko ma rok, rozumie bardzo dużo, ale jeszcze więcej nie rozumie. sztuką jest wspieranie dziecka w jego rozwoju i dostosowywanie się do jego tempa ogarniania świata. czasem łapię się na tym, że chciałabym bawić się w jakąś zabawę, która sprawi radość 3-4-latkowi ale dla mojego dziecka jest zbyt abstrakcyjna, wymaga koncentracji albo innych umiejętności, niż te które posiadło. dumna jestem z osiągnięć ale czasem zapędzam się w pułapkę, że skoro już udało się TO, można spróbować TAMTO...
ale otrzeźwia mnie i kubeł zimnej wody serwuje mi obserwacja otoczenia, w którym rodzice często lepiej bawią się od swoich dzieci "sprawiając im radość i wspierając ich rozwój". nie wrzucam wszystkich do jednego wora, nie chcę dotknąć nikogo, ale wychodzę z założenia, że jeszcze będzie czas na świadome i radosne przeżywanie przez moje dziecko kolejnych życiowych etapów i nie wtłaczam syna na siłę w role, których nie jest gotów pełnić i które nie mają sensu.
nie jeździ w tym roku na sankach, nie chodzi na bale przebierańców, nie był na kuligu, nie ma ipada z aplikacjami edukacyjnymi, nie czytam mu do snu Sienkiewicza, nie umie sam liczyć ani rozpoznawać zwierząt Afryki i Azji, i nie je sam metalowym widelcem... 

o zgrozo! jakże złymi ludźmi jesteśmy! S. nie będzie miał kinderbalu z okazji pierwszych urodzin! tak, w tym tygodniu trzaska roczek a my spotkamy się z dziadkami, zjemy ciastko i nie będzie balonów, klauna, kucyka, pani animatorki, malowania buzi, tłumu gości, biesiady weselnopodobnej... prezenty dostał kilka dni temu, ale tylko dlatego, że coś fajnego wpadło nam w oko a przy okazji wyczerpał się potencjał dotychczasowych książeczek. dostał i miał zabawę i radość i dlaczego miałam czekać do DATY, skoro mógł się bawić już? 

życzę wszystkim dzieciom, które kończą właśnie pierwszy rok swego życia, żeby nie pamiętały i żeby wybaczyły... 


PS. nie pamiętam, gdzie znalazłam podobną miarkę wzrostu, ale dziś szukałam i szukałam i nie mogłam wygrzebać, żeby podać adres inspiracji. w każdym razie gdzieś jest podobna, a tą zrobiłam na drzwiach do młodego :)
dziwne, ale S. na stojaka przy tej miarce jest mniejszy, niż jak go mierzy lekarz... hmmm... no i o co chodzi?




flanela i żądze

Ciało kobiety uwolnione od hormonalnych zobowiązań wobec potomka przyjemnie wraca do formy.
Etapy za nami: 1 - ciąża - zaliczony, 2 - połóg - odhaczone, 3 - karmienie - z bani, 4 - dezorientacja organizmu po skończeniu karmienia - za nami.
Etap w toku: 5 - wielki powrót samicy - bierz mnie samcze i prokreacyjne bachanalia rozpocznijmy bezzwłocznie! Nie żeby mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, dawno mi się podobało aż tak! Chuć wszak kwestia naturalna i z głębi trzewi wynikająca, zdrowa znaczy się, cywilizacją jej na siłę tłumić nie będę... 
Tylko, czy w takim momencie życia musi być minus 30? A w jaskini rozpusty flanela, bawełna, skarpeta frote i dodatkowy koc na kołdrze????
Wiosno! Wiesz, o co chodzi! No kaamaaan!!!!





gazeta czy co?

Można jeść pasztetową na gazecie a można kawior na Rosenthalu. Kwestia potrzeb i wyboru. Ale wybór świadomy to kwestia pewnej dojrzałości i sumy ludzkich doświadczeń. Jak się jest młodym rodzicem, to żadna suma doświadczeń własnych nie jest w stanie pomóc w wyborze, który chciałoby się nazwać świadomym. Na przykład wybór „zastawy stołowej” dla potomka nie jest tak banalną sprawą, jak mogłoby się wydawać. Ładne ma być, praktyczne, nietłukące, niespieralne w zmywarce, z bezpiecznych materiałów, nieprzesuwalne po blaciku, łatwo myjące, poręczne itd. itp. No i czym się taki rodzic kieruje, jak do sklepu pójdzie? Intuicja? Cena? Opinia sprzedawcy? No i miota się rodzic i nabywa i nabywa i nabywa a przestrzeń w domu obrasta i obrasta… niektóre gadżety sprawdzają się adekwatnie do ceny i są niezastąpione, inne odpadają błyskawicznie po crashtestach dziecięcych…

W sprawie dziecięcej zastawy doświadczenia mamy następujące. 
  1.  Jeden z pierwszych zakupów – zestaw TumTum – miseczka i talerzyk – śliczne, trwałe, pod spodem ogumowane więc się nie przemieszczają, dodatkowo mają wyprofilowane „Różki”, żeby uciekające jedzenie łatwiej było złapać na łyżeczkę. Faworyci na naszej liście.
  2.  Ikea – podstawowy zestaw plastikowy – idealne do szybkich przekąsek bez celebrowania, doskonałe do ręki rodzica – żadnych bajerów, w zmywarce jedna miseczka lekko zmieniła kształt :)
  3. Ikea – zestaw żabo-podobny – miseczka miała mieć przyssawkę, kupiona na etapie, gdy ręka dziecka lubi zrzucać i rozrzucać wszystko – niestety przyssawka kompletnie do bani, sama miseczka niezbyt wygodna, nic szczególnego.
  4. Krówka – melanina jakaś supermarketowa – gumka pod spodem, więc się nie ślizga, zmywarkę wytrzymuje, ale jakoś tak nie przepadamy za nią bez konkretnej przyczyny.
  5. Talerz Skip Hop -  tacka z przegródkami – ma potencjał więc go nie odrzucamy – na razie zaledwie kilka razy coś się łapką wygrzebywało i jadło ale na co dzień jeszcze za mało jemy aż tak zróżnicowanych posiłków. Stabilny trójdzielny talerzyk na bardzo wygodnej tacce antypoślizgowej z uchwytami na sztućce. Będzie idealny, gdy młody dorośnie do wspólnego stołu a nie krzesełka i do samodzielnego grzebania w obiedzie.
  6. MAM – miseczka z hermetyczną pokrywką i przyssawką – jedyna przyssawka, która działa bez zarzutu, nie ruszy się za Chiny, do tego ma w jednym miejscu głębsze dno więc ułatwia dokańczanie potraw i wygrzebywanie ich do ostatka J bardzo szczelnie zamyka się wieczko, na razie u nas nie ma to zastosowania ale niewątpliwie jest to zaleta np. w podróży czy podczas spaceru.
  7. Mebby - miseczka z pokrywką i przyssawką – pokrywka taka sobie, choć pomaga utrzymać temperaturę, przyssawka nawet nieźle działa, do tego uchwyt na sztućce.

Z powyższych polecam dla estetycznej i funkcjonalnej przyjemności – TumTum, MAM i za chwilę dla ciut starszego Skip Hop.  
Niebawem dalszy ciąg, tym razem o doświadczeniach z piciem…  :)   




o sypaniu się

Z reguły człowiek jest nieszczęśliwy bo się sypie. Czasem jednak człowiek się sypie, bo jest nieszczęśliwy. Moje ciało nigdy nie było i nie jest traktowane jak świątynia i daleko mi do filozoficznego uwielbienia i szacunku dla swojego organizmu. Nie jest to jednak bynajmniej zupełnie obcy mi temat. Jestem bowiem estetką i pustą egocentryczka,  w związku z czym, lustro jest moim najlepszym przyjacielem i wrogiem najpodlejszym zarazem. Dołują mnie zmarszczki, poruszają pryszcze, fałdka odbiera pewność siebie  a skóra zmęczona przez ciążę i kilka lat hedonizmu ją poprzedzającego odbiera humor. Równocześnie uskrzydla nowa para butów, kokieterię wyzwala sexy bielizna, nowa fryzura ujmuje lat a zgubione na siłowni centymetry nadmuchują samoocenę. Taka huśtawka jest chyba po babsku w miarę normalna. Wiem, jak dotkliwie stan ciała może determinować stan ducha...

Nie doświadczyłam jednak osobiście sytuacji odwrotnej, a od pewnego czasu z przerażeniem obserwuję, jak moja nieszczęśliwa przyjaciółka zapada się w swym ciele.  A właściwie, jak jej ciało zapada ją samą.
I nie chodzi o złe samopoczucie połączone z chandrą i zmęczeniem. Do gry wchodzą kolejni lekarze bardzo skomplikowanych specjalizacji, szpitale, badania, rezonanse, echa i wciąż przyczyny znaleźć nie można. Niby coś się pojawia, ale żeby aż takie dawało  efekty? I poszukiwania trwają. 

Ja tymczasem obserwuję od lat, jak bunt ciała się pogłębia. I mam diagnozę daleką od medycznych, ale jestem jej pewna: toksyna międzyludzka zatruje najzdrowsze ciało...

szuflada

Szuflada nie wydaje się być miejscem intymnym (w kontekście przestrzeni domowej, żeby nie było niedomówień), dopóki nie grozi jej przeszper intruza nieokiełznanego. Ostatnio nieustannie czuję, że za moimi plecami ktoś może dokonać rewizji osobistej, ale nie wiem kiedy, ani gdzie zaatakuje przyczajony tygrys. Nie mamy w domu za dużo mebli ani przestrzeni groźnych dla dziecka, ale ze zgrozą zdałam sobie sprawę, że on z całą stanowczością odkrył magiczną moc swoich rąk - otwierają… na pierwszy ogień szuflady poszły… a dziś po raz kolejny zastanawiałam się, dlaczego nie domknęłam zamrażalnika…