obrączka

nie jest lekarstwem dla sypiącego się związku ślub i na pewno nie jest też dziecko...

obserwowałam już sporo par, które jakoś sobie ze sobą nie radziły i wcale w szczęśliwości zbyt głęboko nie tkwiły, ale za to tkwiły w dziwnym przekonaniu, że "kolejne kroki" uzdrowią związek, mimo że sami go uzdrowić nie potrafią. i tak decyzje kolejne zapadały: kupmy razem mieszkanie, weźmy ślub, zróbmy sobie dziecko... i o ile kupno wspólnego mieszkania jest wprawdzie formalnie kłopotliwe do odkręcania, to jednak możliwe przy odrobinie dobrej woli i klasy do przeprowadzenia bezboleśnie, to rozwody na ogół odbywają się z wielkim hukiem i klasy w tym niestety często brakuje. najbardziej dramatyczne są jednak te sytuacje, kiedy ludzie ładują się bezmózgo w rodzicielstwo i nagle się okazuje, że oprócz nieszczęsnego boba nic ich nie łączy, a i to niestety bardziej obliguje do "razem" niż buduje wspólnotę. 

bo z dzieckiem nie jest łatwo: cierpliwości brakuje, kasa topnieje, kondycja siada, ograniczenia towarzyskie i logistyczne, sex jakoś tak dziwnie na drugi plan schodzi, a partnerstwo w związku albo się cementuje i hartuje w boju, albo pęka szybko dosyć bo nie ma co się łudzić, ciężko jest po prostu... no i tak patrzę czasem na takich smutnych ludzi i tak mi ich żal, że nieszczęśliwi, że uziemieni, że trochę głupi i naiwni i teraz mały ludzik dodatkowo w tym sosie kisi się z nimi...

od kilku dni znowu noszę obrączkę. w ciąży pod koniec spuchły mi rączęta i taki krążek wyglądał jak certfikat z datą przydatności na parówce. później najzwyczajniej zapomniałam... i wreszcie założyłam ją po tych kilku tygodniach i poczułam, że wszystko jest znowu na swoim miejscu. nie przypuszczałam, że tyle to dla mnie znaczy, a jednak cień wzruszenia przez serducho przeleciał, gdy M. zauważył  i skomentował "fajnie, że znowu nosisz"...

wracając do dziecka: męczy nas nasz klops czasem okrutnie, irytuje, dręczy, nie ułatwia bycia "ze sobą", wymaga i potrzebuje. już nie jest nas dwoje. jest on a potem gdzieś daleko my. i czasem zdarzają się momenty, gdy furia jest blisko a rykoszety trafiają dotkliwie ale ciągle potrafimy spojrzeć sobie głęboko w oczy i upewnić się, że każdy kolejny trudny dzień tylko nas do siebie zbliża, choć czasem całkiem na około... :)

9 komentarzy:

Hafija pisze...

Ja nie mam obrączki - zgubiłam :) ale to nieważne, Małżon i ja obydwoje poddaliśmy się bez walki Małemu Księciu. Wieczorkiem jak już śpi leżymy obok siebie we dwoje i spoglądamy na łóżeczko w naszym wezgłowiu. Każdego dnia Młody jest inny i zmienia się na potęgę, a my nie możemy się tym nacieszyć. Jesteśmy wspaniałą rodziną :)Młody zbliżył nas do siebie (chociaż zdawało się to nieprawdopodobne) jeszcze bardziej i im jest ciężej tym mocniej się wzajemnie wspieramy i kochamy.

asiu pisze...

Heh, my oddech furii non stop czujemy na naszych plecach;) Ale to pewno kwestia temperamentu, bo u nas typowe włoskie małżeństwo;) Ale masz rację, nawet nie chcę myśleć, co się dzieje ze związkiem (i w związku) dwojga ludzi, w którym coś trzeszczy jeszcze przed pojawieniem bobasa...

Alcyna pisze...

Zaraz Ci się oberwie pewnie od anonimów za to, jak piszesz o dziecku. Wiesz- furia, męczenie, irytacja :D
Ale fakt- ktoś, kto myśli, że dziecko jest lekiem na kłopoty w związku musi mieć coś nierówno pod kopułą. Dziecko to jest dopiero źródło prawdziwych sprawdzianów siły uczucia dwojga ludzi. Zgadzam się, że wiele jest takich chwil, które tak wzruszają i pozytywnie ładują, że pozornie może się wydawać, że scalą coś, co się rozpadło. Ale one wzmocnią tylko coś, co wcześniej miało w sobie pozytywną moc. Bo bez niej nie jest się w stanie przebrnąć przez te wszystkie ciemne strony. Nie wyobrażam sobie decyzjo o dziecku, kiedy nie jestem pewna, kiedy nie wiem na 200%, że mam na kogo liczyć, kiedy nie czuję, że dziecko jest efektem miłości, a nie sposobem na nią...

Vinti pisze...

pod ty co napisałaś, ja dopisuje juz tylko AMEN :) bo wszystko to racja przenajświętsza!

to jasne, że nagle nie zmieniliśmy się w chodzących aniołów i nie ma idylli bez codziennego mniejszego czy większego iskrzenia na styku poglądów, postaw oraz zmęczenia i zwykłych codziennych humorów, które przychodzą nie wiadomo skąd i równie szybko odchodzą, ale gdyby nie było tego głębokiego zakochania w sobie i wielkiej chęci bycia razem, to nie udałoby się unieść tej codzienności, w której jeszcze Maluszek potrzebuje naszej uwagi, ciepła i miłości!

pozdrowionka!

Agrafka pisze...

Swieta prawda! Samo zycie! :)
Pieknie to moja droga ujelas :)
Pozdrowki!
Agrafka

Magda pisze...

Czytam Cie od jakiegos czasu i teraz dodaje do obserwowanych. Popieram twoje podejscie do ciazy,porodu chociaz sama jeszcze nie mam dziecka. Pozdrawiam!

Anna S. pisze...

Dokładam i swoje 5 groszy:
Myślę, że ludzie żyjąc w strachu przed samotnością i odrzuceniem udają, że tej niepewności nie ma i niestety to mieszkanie czy później dziecko to tylko uczestnicy w grze pozorów jaką jest cały "związek"...
Tylko dziecko wchodząc w dorosłość jest okaleczone pozornością tak mieszkanie można sprzedać, wyremontować i będzie gitara grać.

PozdrawiaMY

Prosta Sprężynka pisze...

Dokładnie tak, dziecko nie może być cementem, związku w którym się źle dzieje.. tylko owocem miłości...

Mamuśka Martuśka pisze...

Zawsze żal mi było głupich ludzi. Zwłaszcza takich zaplątanych we wspólne uzależnienie od swoich wzajemnych wad. Jednak jeszcze bardziej ich dzieci skazanych na dupiaste widmo rodziny i miłości...

Mam nadzieję, że skoro sprawdziliśmy się jako team w ciążowych wzlotach i upadkach, skoro dalismy radę przejść razem ten koszmar zwany porodem, to damy radę i w trudach wychowywania naszego skarbu.

Na razie jestem pewnie zaślepiona troszkę, ale uważam, że nie ma nic bardziej wiążącego niż wspólne dziecię. Cud z nas dwojga stworzony...