jestem typem mieszczucha przyrodnika. marzę o mieszkaniu wśród miejskich udogodnień ale z wielkim słonecznym tarasem, żebym mogła "uprawiać". młody mógłby sobie brykać na drewnianej podłodze wśród donic z zielenią... cóż za sielankowa wizja… aż mi się samo uśmiechnęło kącikiem usto...
tymczasem realizuję się ogrodniczo na ursynowskich blokowych parapetach, gdzie w nieuzasadniony sposób udaje mi się z byle smętnego badylka wyhodować drzewo albo mutujący krzew. rosną bydlęta aż za bardzo, bo szybko przychodzi moment, gdy przestają się mieścić w kolejnych doniczkach, o parapecie nie wspominając. kolejne próby okiełznania żywiołu w postaci przycinania czy rozsadzania powodują jedynie zwiększenie populacji i zagęszczenie kolejnych pokoleń. pomaga rozdawnictwo, choć z ciężkim sercem przychodzą mi rozstania. ostatnio, szykując pokój młodego, wystawiłam kilka sztuk na klatkę schodową i powiesiłam kartkę w windzie - po kwadransie nie było śladu...
czasem pojawiają się roślinki na rehabilitację, bo właściciele tracą wiarę np. że coś może jeszcze być z 30 letniego fikusa, który jest rodzinną pamiątką ale oprócz sentymentu familijnego zostały mu już tylko 3 liście... no i okazuje się, że po roku u nas fikus ma prawie 2 metry i 5 gałęzi bocznych...
czasem pojawiają się roślinki na rehabilitację, bo właściciele tracą wiarę np. że coś może jeszcze być z 30 letniego fikusa, który jest rodzinną pamiątką ale oprócz sentymentu familijnego zostały mu już tylko 3 liście... no i okazuje się, że po roku u nas fikus ma prawie 2 metry i 5 gałęzi bocznych...
nie wiem, jak to się dzieje... mam rękę i po prostu to lubię, a chlorofilaki chyba jakoś czują życzliwość i troskę :)
i tak sobie myślę, że fajnie gdyby mały polubił roślinki. obserwować, wyczuwać, pomagać - to chyba jakoś tak naturalnie człowieka uczłowiecza w betonowej codzienności...
a najfajniej byłoby w ogóle, gdyby hodowla syna szła mi tak dobrze, jak pielęgnacja roślinek ;) to byłby spektakularny przypadek dziecięcia!
i co istotne w tym przypadku, nie musiałby się ograniczać w rozwoju swym do parapetu ;)
i co istotne w tym przypadku, nie musiałby się ograniczać w rozwoju swym do parapetu ;)
7 komentarzy:
Wpadnij posadź coś u mnie bo mi zdechnie nawet kaktus jak go sobie postawie w pokoju ;)
Jak przyszłam do swojej obecnej pracy to tam był gąszcz, a po 6 latach są suche patyki xD
Ja też jestem mega kwiaciarą, latem cały balkon miałam zasadzony najróżniejszą roślinnością:) Ogólnie to coś rzadko spotykam kobitki, które lubią kwiaty... Zawsze jak zagaduję jakąś sąsiadkę, to słyszę, "ech u mnie to nawet kaktusy usychają, nie mam ręki do kwiatów itd"., więc jeszcze bardziej Cię wirtualnie polubiłam:)))
Ja też uwielbiam roślinki, jednak z wdziękiem wykańczam je kolejno zupełnie niechcący...I nowe kupuję. I wykańczam ze smutkiem. Ty za to musisz mieć dobre fluidy:-)W co nie wątpię w ogóle.
To zupełnie inaczej niż ja - owszem, lubię roślinki, ale kompletnie nie mam weny, żeby się nimi zajmować. Nawet podlewanie zostawiam mężulowi, bo przy mnie wszystko by z marniało.
generalnie to żadna filozofia jest :-) podlewać trzeba kwiatki i tyle - albo najlepiej mieć dużą wilgotność w domu - czego w Anglii nie brakuje..... Śliczne, zdrowe okazy masz!!!!!!!! ja zauważyłam że tylko storczyki zdecydowanie mnie nie lubią, są zbyt wymagające jak na mój gust :-/ choć ostatnio moja paproć jakaś humorzasta się zrobiła.... ale tak poza tym to muszę kupić większą doniczkę na aloes :-)
w każdym razie zdrowo jest mieć kwiatki w domu bo oczyszczają powietrze :-) małemu na pewno to wyjdzie na dobre, nawet jeśli kwiatki będą go interesować jako zabawki - 'wyrwij albo wygrzeb i zjedz' haha :-)
zazdroszczę!!! jestem pod wrażeniem:-) jak Ty to robisz?:-) ja jestem chodzącą ignorancją botaniczną. Mój mąż znosi do domu kwiaty, ale już się nauczył, żeby przynosić takie najbardziej odporne i o dziwo pięknie rosną:-)
gratuluje ręki do kwiatów.ja kocham babranie w ziemi,ale średnio mi idzie hodowla. Jedynie balkonowe drzewka jakoś 4 zimę udało się przetrzymać.
Prześlij komentarz