wołoszański opowiedziałby to jakoś tak:
tego ranka świeciło słońce. nic nie zapowiadało wydarzeń i grozy, jakie spaść miały na ursynowskie mieszkanie już kilka minut później.
M. wyszedł jak zwykle do pracy pełen poczucia winy, że pozostawia młodą mamę z dwutygodniowym dziecięciem. ona z uśmiechem żegnała go, karmiąc małego aniołka piersią.
nakarmiwszy dziecię A. przekonana była, że dzień minie bezproblemowo. wzięła szybki prysznic, ubrała nową bluzkę, zrobiła delikatny makijaż i wysuszyła włosy.
"M. będzie z nas dumny jak wróci, wszystko ogarniemy, pójdziemy na długi spacer i jeszcze fajnie w tej nowej bluzce będzie niespodzianka" - pomyślała i uśmiechnęła się do lustra. to były ostatnie chwile, gdy czas płynął normalnie.
godzina 10.20
młody człowiek zakwilił i nie byłoby w tym niczego szczególnego, gdyby nie fakt, że już jadł, był przewinięty i odpadł od cyca samodzielnie, potem pionizowany nie ulał ani kropli.
"cóż stać się mogło synu mój?" - zapytała matka a on zawył głośniej. by zapobiec eskalacji histerii matka wzięła dziecko na ręce i ku swemu zaskoczeniu dostrzegła czytelne sygnały: chciał jeść.
ponownie zasiedli więc w bujanym fotelu.
tym razem jednak ulewać zaczęło się prawie natychmiast po jedzeniu. nie pomogły żadne znane A. metody prewencji i syn ulewał uparcie. nie psuło mu to jednak humoru ani apetytu i wciąż domagał się więcej jedzenia. w końcu przestał. zasnął. jednak okazało się to działaniem pozorowanym i w chwilę po tym, gdy A. chciała umieścić na miejscu wkładki laktacyjne i zapiąć klapy busthaltera, padł strzał. siła rażenia była okrutna. zasięg i moc ładunku spowodowały, że nowa bluzka z licznymi zaszewkami uległa nieugiętej sile przyklejającego się nadtrawionego mleka o konsystencji rozwodnionego twarożku. tuż za nią umoczono leginsy oraz bieliznę osobistą matki ponieważ strzał niefortunnie zahaczył o wewnętrzną stronę rozpiętej bluzki. A. nie traciła jednak zimnej krwi - "to tylko ubranie" - pomyślała i wciąż nie czuła żalu do syna. wszak nie znała jego przebiegłego planu...
desperackie próby ogarnięcia twarogowego zalewu pozbawiły ją dwóch tetrowych pieluszek, które były w zasięgu ręki. wiedziała, że nadwątliło to znacznie kurczący się już zapas tychże pieluch ale przecież jeszcze zostały kolejne dwie. nie było powodów do niepokoju.
a jednak stało się coś jeszcze.
trzymając syna na kolanach i usiłując prowizorycznie naprawić wyrządzone szkody poczuła między palcami i na rękawie rozlewające się ciepło. ciepło to rozlewało się również po poduszce podłożonej pod łokieć a pochodziło z okolic pleców syna... wypływało aromatyczną smugą z pajaca, co oznaczało, że nie sprawdził się nowy rodzaj pieluch a przemoczone są kolejne warstwy garderoby potomka.
wstała.
nie uśmiechała się już, choć w głębi duszy sytuacja nadal wydawała się dość zabawna... "jak na łupim filmie HA-HA-HA" - myślała i zastanawiała się, czy z boku wygląda to równie zabawnie. nie wyglądało...
położyła syna na przewijaku, zapięła cieknący biust w staniku (bez wkładek, żeby szybciej) i kojącym głosem mówiła o humorystycznych aspektach sytuacji. zdjęła ubranko i brudną pieluchę pełną toksycznego ładunku. umyła. posmarowała. tuz przed zapięciem nowej pieluchy zobaczyła, że mały ładunek zawierający mocznik detonowano tymczasem na brzuchu, więc sięgnęła po koleją chuteczkę i wytarła brzuszek. pielucha już lekko zamoczona odrzucona została jako skażona. trzecią suchą pieluchę podłożono pod plecy. nasmarowano i w momencie, gdy ręce matki zajęte były zakręcaniem kremu, poleciał ładunek właściwy. nieuchronność klęski A. polegała na równoczesnym ataku na kilku frontach, a jej dłonie były wszak zajęte. siki zalały: pajaca, bodziaka, nową pieluchę (nr 3), pokrowiec przewijaka, położoną na nim pieluszkę flanelową a rykoszety spryskały brzuch matki oraz podłogę. tymczasem ruszyła seria ulewek zamykając ratunek w postaci przedostatniej czystej tetry...
dziecko uśmiechało się.
z obłędem w oczach dokonywała kolejnych czynności. wreszcie front dolny został opanowany i zapanowała cisza. dymy snuły się ciężko przy gruncie. straty były ogromne ale zwycięztwo dodawało sił. nadszedł czas ubrania syna w nowy czysty outfit. słońce świeciło, atmosfera poprawiała się z każdą chwilą.
i gdy zakładała mu ostatni element ubioru, nową koszulkę, usłyszała cichy dźwięk i zamarła. tak, to była mina z opóźnionym czasem reakcji... ostatnia ulewka pobrudziła czystą koszulkę i wyczerpała definitywnie zapas tetry...
bilans strat po stronie A.: wyczerpany zapas pieluch tetrowych oraz zapas energii która miała napędzić spacer; rażone twarogiem: jedna bluzka damska i leginsy do prania i suszenia; biustonosz pokonany przez mleko do prania; zasikane dziecięce body, pajacyk oraz koszulka do prania; do prania zasikane również pokrowiec przewijaka, podkładkowa pielucha flanelowa oraz poduszka.
po stronie syna strat nie odnotowano.
po przewinięciu domagał się ponownie posiłku, a co najdziwniejsze otrzymał go, nie ulał i zasnął z uśmiechem.
była godzina 11.40
tymczasem hitler i stalin głęboko w bunkrze snuli plany inwazji...