12.02 - johny rotten

oglądaliśmy film dokumentalny o sex pistols. młody się kręcił, więc pokładam nadzieję we wnioskach dość na wyrost wyciąganych, że będzie kolorowym rebeliantem, choć  oczywiście w odpowiednim momencie z tego wyrośnie bez przykrych czy niebezpiecznych doznań i uszczerbku po drodze, zachowując nietuzinkową osobowość i wariackie wspomnienia. nie chcę porównywać siebie ani M. do punkowych ikon ani stawiać tezy,  że tacy z nas znowu niezwykli i niepowtarzalni indywidualiści… szczytem byłoby to pychy i zadufania, ale wierzę, że oboje spędziliśmy durną młodość bezstresowo, kolorowo choć czasem przy sporej dozie szczęścia, a wyrosły z nas dosyć poukładane życiowo osoby. mamy ciągle przyciasne berety i fantazje, choć beztroska i niefrasobliwość trochę przez odpowiedzialność i świadomość dorosłych realiów przytłumiona.

chciałabym więc, żeby młody miał w sobie ten nasz rodzinny pociąg do radości życia, eksperymentów i sprawdzania, ile wytrzyma banda przy kolejnym na nią najeździe. czy sprzecznym pragnieniem jest, by równocześnie dawał się nam sterować i by nam ufał? pamiętając własne doświadczenia trudno mi asekurować się takim przekonaniem. choć jedno wiem na pewno: gdyby mi rodzice nie zaszczepili pewnych zdroworozsądkowych przykazań, pewnie parę razy lampka by mi się nie zaświeciła. Inna sprawa, że czasem lampka gorzała z pełną mocą a ja z pełną świadomością brnęłam dalej i chyba tylko dzięki fartowi nic złego mi się nie przytrafiło. a może życie wcale nie jest tak strasznie niebezpieczne, jak odczuwają to rodzice wypuszczając gnomów w świat bez opieki? cóż, nigdy się nie dowiem. choć pewnie strach o małego pojawi się całkiem szybko i wcale nie będę uważała go za nieuzasadniony...

wracając do sex pistols: młody rotten był wyjątkowo nieestetycznym młodym człowiekiem - kwintesencja tego, co mając lat naście wydaje się synonimem wolności i nonkonformizmu a już po 30 jest zwyczajnie brzydkie i naiwne. nastroszone rude włosy, niezdrowa bladość i liczne niedoskonałości,  jak współcześnie określa się brzydką cerę - składały się na wyjątkowo paskudnego młodzieńca. tymczasem dzisiaj, patrząc w lustro w szlafroku i po kolejnej słabo przespanej nocy, uświadomiłam sobie, że gdyby tak ująć mi w tym stanie 35kg (spoko – zostanie jeszcze  50) to taki johny ze mnie, że hej... dobrze przynajmniej, że zęby mam zdrowe...
punks not dead!
ale synku…  bądź grzeczny
:)

 

1 komentarz:

Gantz pisze...

W sumie od jakiegoś czasu Cię czytam (dowiedziałem się o Twoim blogu przypadkiem i to ze źródła o którym pewnie byś nie pomyślała - kiedyś o tym pogadamy :)) i ten tekst jest chyba najlepszy :) .
A Twoje zdjęcie przy ten notce - urocze - zupełnie jak to, które zrobiłaś mi na ogródku w DUO :)