06.02 - M. aniołem.

poprzednia noc była chyba najgorsza w całej ciąży. bolało!
kręciło się stworzenie strasznie, plecy bolały nieustępliwie w każdej pozycji, chyba tysiąc razy byłam w łazience, do tego wiał koszmarny wicher, który dodatkowo wzmagał bezsenność... skończyłam czytać pierwszą fajną od wielu miesięcy książkę i poszłam w akcie rozpaczy do wanny... a tam czekało czytanie o pierwszych tygodniach życia młodego i zamiast ukojenia nastała panika: mamy niezaciemnione okna w jego pokoju! kurde, nic nie mamy w jego oknach, wiec nie będzie spal! do tego mamy przewijak daleko od łazienki a spanie będzie jeszcze gdzie indziej! nie czytam więcej!
wielokrotnie próbowałam zasnąć łącznie z desperacką próba spania na kanapie w salonie, gdzie o dziwo faktycznie zmordowana zasnęłam, ale obudziłam się połamana po 30 minutach z rozpaczą, że ta noc się nigdy nie skończy...
nad ranem, gdy po raz enty obudziłam biednego M. przytulił mnie łyżeczkowo i wziął brzuch w swoje ręce! a ja zasnęłam natychmiast - bez bólu… i spalam do rana!
szkoda, że ten patent odkryliśmy na 10 dni przed finałem...
oby te ręce działały podobnie za kilka tygodni na obiekt niezależny poza brzuchem :)

1 komentarz:

Agata pisze...

lepiej późno niż wcale ;) :*
10 dni - to już tak niedługo!