o skarpecie męskiej

prawdziwy gentleman wie dużo o modzie
i wie też jedno o męskim chodzie:
gdy facet idzie a patrzy kobieta
niezwykle ważna jest sexy skarpeta,
co delikatnie czasem wychynie,
gdy nogawicy rąbek się zwinie.
kobieta więc patrzy i już omotana,
gdy kolor i wzorek mrugają od rana!
strój gentlemana tak nienaganny,
kusi wskoczeniem wspólnym do wanny...
i jakże urocza ta perspektywa,
gdy on ubrania się będzie pozbywał:
warstwy znikają, tak jak roztopy,
by na sam koniec zostawić stopy.
a te odziane w tęczy kolory,
stosowne skarpety do każdej pory,
jak sexy koronka podniosą napięcie
bez śladu cerowań na żadnej pięcie.
MORAŁ:
i nawet bez piany i nawet bez wanny
skarpeta pomoże zdobyć Ci panny!


taki wierszyk dołączony był do prezentu gwiazdkowego. trudno nie zgadnąć, co nim było.
bo ja lubię, jak facet ubiera się niekonwencjonalnie. lubię, jak facet nie musi udowadniać swej męskości macho-ciuchem a pozwala sobie na fantazję i kolor. bo prawdziwy facet niczego nikomu nie musi udowadniać i koniec :)
i dlatego moi mężczyźni noszą kolorowe skary :)  


































foto: blogi modowe 

award

nie jestem fanką łańcuszków, ale te nominacje zobowiązują i głupio tak, po raz kolejny zignorować.
czynię więc wyjątek raz jedyny i nigdy więcej nie będę wymyślać, czego kto o mnie nie wie bo bloga prowadzę dla siebie i bez urazy, ale przy okazji zawieram sympatyczne znajomości a nie odwrotnie...
  1. tak naprawdę nie jestem ruda
  2. jestem fanką fantasy
  3. gdybym nie robiła tego, co robię, byłabym architektem krajobrazu
  4. boję się pająków i samotności
  5. nie lubię Polski i Polaków, ale nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej
  6. lubię używki i hedonistyczny tryb życia
  7. zawsze wolałam facetów...  


    nominacja od sympatycznej autorki bloga Rozterki Młodej Matki  - dziękuję :) 
    a ja nagradzam wszystkie obserwowane :)


sen, syn, próżnia

w nocy jest cisza. czasem beethoven, w wersji na karuzelkę, przetnie patetycznie spokój snu rodziców, jednak dźwięk ten już oswojony, nie budzi, tylko na chwile wprowadza w stan podprogowej świadomości komunikat: "syn wierzga".
dziś była burza, całą noc... ciszy nie było. latały gałęzie, włączały się alarmy, lała się woda o parapety z metalicznym hukiem... spałam.
teraz rano przez otwarte okna wlewają się dźwięki standardowe: śmieciara, dostawczak do sklepu po drugiej stronie, autobus, dzwony w kościele od 6, koguty jeszcze przed świtem (tak, absurdalny acz dość sielankowy klimat miedzy bloki wprowadza małe zoo ;)) - taki poranny zwykły szum osiedla. ja śpię jak bela. normalnie mogłaby defilada pod oknem przemaszerować i jeszcze poloneza odtańczyć mazowsze a ja śpię.
ale niech no w pokoju młodego jakieś stękniecie, kwik, prychniecie czy miauk się rozlegnie... wśród tych wszystkich dźwięków tworzy się próżniowy tunel (próżnia chyba nie chłonie dźwięków ale to metafora, jakby się anonim chciał wykazać) i w kompletnej ciszy moje ucho wyłapuje wyłącznie fale na częstotliwości "syn". sekwencja kolejnych dźwięków wyjaśnia, że młody kichnął, chrząknął albo głośno roześmiał się przez sen, co ma ostatnio w zwyczaju. a ja wtedy znowu spokojnie zapadam się w blogi chaos dźwięków wszechświata i chwilę później w sen...

no chyba, że syn gra hejnał pt.:„mamo śniadanie”, ale to zupełnie inna melodia...




di end of szit story


nigdy nie byłam fetyszystką dziecięcej kupy. pewnie dlatego, że młody nigdy pod tym względem nie był wymagający: idealne porcje o stosownych parametrach regularnie pojawiały się i tyle. przyznaję, że z lekką pobłażliwością przysłuchiwałam się długim i wielowątkowym dyskusjom o konsystencji, zróżnicowaniu, częstotliwości, odcieniu, bukiecie, stymulacji termometrem itp. zgroza! - myślałam. 
i jak tu się dziwić postronnym, że mówią o syndromie dziecięcej pieluchy uciskającej mózg rodzica, skoro ja sama mam tematu po uszy, a właściwie po łokcie, czyli jednoznacznie dość. nuda. 
no i tak sobie tkwiłam cicho okopana w antykupowej opozycji. do czasu... ostatnio młody zafundował mi bowiem kilka fekalnych przygód i nagle okazało się, że to są najzabawniejsze i najbardziej pasjonujące historie, jakimi chciałabym się ze światem dzielić i w głębi duszy czekam na aplauz.
uświadomiwszy sobie swą straszliwą przemianę wzięłam się w garść. pocieszam się też, że nie palpacyjne określanie właściwości kału mnie fascynuje a zaledwie kilka istotnie komediowych gagów z kupą w roli głównej. no, ale kupa kupą pozostaje. niniejszym więc temat dziecięcych odpadów produkcyjnych dla własnego zdrowia psychicznego, z szacunku dla otoczenia i sympatii znajomych oficjalnie zamykam...



przepraszam, zgubiłam źródło foto :( 





nagrody i wyróżnienia

słaba jestem w blogowych grach, łańcuszkach i zwyczajach...

nie mogę jednak pozostać obojętna i zignorować drogiej Vinti :))))  dziękuję maj diiir :)))
niestety, ale konsekwentnie zbojkotuję obowiązki związane z wyróżnieniem - tylko napiszę, że serdecznie zapraszam do wszystkich znakomitych blogerek i blogerów, których sama obserwuję i ich posty systematycznie ukazują się w pasku po prawej stronie :) nie jestem w stanie wybrać kilku, o nie! 


a o sobie piszę tak dużo, że jeśli kogoś to interesuje niech czyta, co już napisano albo śledzi aktualności :)  serdeczności przesyłam :) 



miejska mama

bywa też i tak, że matka w miasto idzie biznes robić. wypada wówczas nie pachnieć przeciekami syna i nie wykruszać ich suchych pozostałości z ciucha podczas spotkania. ma być jednak nadal wygodnie i szybko, bo biegiem wrócić trzeba a na szykowanie dużo czasu nikt nie wykroi. 
no i taka właśnie wersja miejska mamy poniżej  :)










o słowie słowo

dziki, barokowy, nieokiełznany świat wyobraźni uwielbiam. im bardziej rozbujany i odrealniony, tym bardziej doceniam słowo, które go ujarzmić potrafi. nie wyobrażam sobie dzieciństwa bez książek: wycieczek do doliny muminków, odwiedzin w bullerbyn, wakacji z duchami. moje pierwsze książeczki z serii „poczytaj mi mamo”, pan maluśkiewicz w orzeszku, lokomotywa, małpka fiki miki... czy będę umiała zarazić syna miłością do słowa pisanego w dobie elektronicznego obrazka? czy krzykliwe jarmarczne klony kreskówkowych debilątek nie wygrają z szarym koziołkiem matołkiem? jak przekonać, że pan samochodzik jest fajnym gościem, skoro teraz każdy głupi może mieć laser i się teleportować? będę próbować, będę kreatywność swą na najwyższe obroty wprowadzać, będę czytać i opowiadać historyjki... no i niech no ten papier pokocha, bo warto...

a dziś opowieść dotyczyła pieska, co żeglował daleko i jadał podczas rejsu marchewkowe ciasto, marchewkowe kotlety i marchewkowe lody, a jak mu się marchewka nudziła to wyciągał z magicznego słoja kolorowe cukierki: zielone ogórkowe, pomarańczowe dyniowe, fioletowe jagodowe, brązowe czekoladowe itp. itd. sama się zdziwiłam, że na jednej stronie można spędzić dobry kwadrans a opowieść sama się toczy :)

sorry, ale od czegoś to wspólne czytanie trzeba zacząć :)





najzwyklejsze

jak się zostaje mamą, to ciuchy schodzą na drugi plan. człowiek ma jednak swoje potrzeby i nadal chciałby jak kobieta a nie dojna zachlapana wiecznie występować... sprawdzają się wówczas dodatki, które najzwyklejszego ciucha, co to go nie szkoda poddać próbie płynów ustrojowych dziecięcia, zmieniają w przyjaciela, z którym można wyjść na ulicę. :)
spodenki sh, koszulka no name, stare balerinki i dużo błyszczących drobiazgów. 
777 - ważna data :)












 

kupa, nie kwiatki

pogoda, jaka jest każdy widzi. wyrwanie pełnego dnia „na sucho” z dzieciem na powietrzu jest od jakiegoś czasu wyczynem. ale udało się. cały dzień w parku. czad! rytuał zdawać by się mogło niezakłócalny, bo przećwiczony wielokrotnie: spotkanie z E., wstępny leniwy spacerek, karmienie, młody odpada, my kawiarenka, ploteczki pod parasolami, mrożona kaweczka, młody się budzi i rozdaje uśmiechy, spacer na gofra, karmienie, młody odpada, ławeczka w uroczym cieniu, ploteczki w toku, koniec drzemki, spacer i młody gada z drzewami, późnym popołudniem powrót do domu, karmienie, tata wraca, dobijanie syna chłopackimi aktywnościami, kąpiel, karmienie, spanie...

absolutnie udany scenariusz. miało być tak ponownie... tymczasem... początek, jak zawsze super: spotkanie z E., wstępny spacerek, kawiarenka, ploteczki, karmienie i tu pierwsza niespodzianka: młody NIE odpada... no i zaczęły się schody. skracając historię: gnom spał nie-wie-le, E.oberwała ulewką dwukrotnie, co przyjęła z godnością bo ma słabość do młodego, nie dało się siedzieć w kawiarni bo marudził, że nuda, w alejkach siedzieć też się nie dało bo na słońcu żar i sauna po wczorajszych deszczach, na ławkach w cieniu komary wściekłymi hordami napadały, więc też się nie dało. pocięło nas niemiłosiernie a klops przegonił nas bez litości bo próby przysiadania kończyły się rykiem... znój, pot i łzy. krwi na szczęście nie było. 

było za to jeszcze coś. finał. z werblami i przytupem. gnom na rękach czule przez matkę lulany w samej pieluszce, bo upał, strugę musztardy zaserwował jakoś bokiem niewytłumaczalnie... no i biała bluzka matki (wszak to park królewski, więc wyglądać trzeba jakoś estetycznie i kulturalnie) zyskała nowe oblicze...


noce z nianią

mamy mega turbo wybajerzoną nianię z kamerą i... doskonały słuch...
pierwszej nocy nie spaliśmy prawie wcale, bo tv-niania z synem w roli głównej, wydając nieznane nam dźwięki na okrągło, nie sprzyjała opadnięciu emocji. drugiego dnia, syna w kołysce postawiliśmy w sypialni. trzeciego wahaliśmy się, co dalej, a czwartego klops wylądował u siebie w pokoju bez niani. i tak wszelkie ryki i kwiki doskonale było słychać w nocnej ciszy...

po 4 miesiącach spaliśmy już tak dobrze, że dla bezpieczeństwa wróciliśmy do niani i inwigilowaliśmy syna elektronicznym okiem spomiędzy liści wielkiego kwiatka koło jego łóżeczka. po prostu młody przyzwyczaił nas, że śpi tak długo i spokojnie, że wyluzowaliśmy się psychicznie i spaliśmy jak dzieci (posiadacze dzieci wiedzą, że powiedzonko to jest do gruntu fałszywe)...

teraz, po kolejnych kilku dniach niania znowu trafiła do lamusa. co noc, kolo 3 syn się budzi i ćwiczy rolowanie, śmigło, wykop z półobrotu i kopnięcia do celu. szybko znowu sam zasypia i śpi do rana. nawet byśmy o tym nie wiedzieli, gdyby właśnie nie niania! przez tych kilka dni w środku nocy nie budził nas bynajmniej syn, bo jest cicho i się nie domaga niczego, ale beethoven lub mozart! a to dlatego, że syn kopie w karuzelę i melodie ruszają w cichą noc. za to niania kabluje wszystko i wzmacnia dźwięk studziennym pogłosem, co w śroku nocy raczej nie służy zdrowiu psychicznemu.

niania do szafy. i nie budzi nas już żaden wielki kompozytor i nawet odgłosy dżungli nas nie budzą, za to potem rano opowiadamy sobie dziwne sny ;)





foto: corbis

buty z kalosza

znowu przekonałam się, że już jednak latka lecą i w konserwę się zmieniam. sytuacja na szczęście jest o tyle jeszcze nie beznadziejna, że mam tego świadomość i walczę, ale pewnie nadejdzie chwila, gdy umknie mi moment domknięcia się wieczka i zapadnę w rdzewiejącą czeluść szafy sprzed lat... refleksja taka wraca do mnie jak bumerang bo oto znowu przywitałam nowy trend z prychnięciem i lekceważeniem, a teraz jednak ze wstydem odszczekać to prychnięcie muszę. 

buty z kalosza, jak je cudnie nazwała moja znajoma, to nic innego jak plastikowe wynalazki w tysiącu wariantów fasonów. nie są to jednak pamiętne „plastiki” z lat '80, które ryły dziury w stopach i odparzały bąble giganty. teraz to subtelaszki o słodkich kolorach i fikuśnych kształtach, z pachnącej owocami gumy, która jest lekka i mięciutka niczym znany papier toaletowy... 

no i poległ mój sceptycyzm na wyprzedaży, bo za 30% ceny wyjściowej kupiłam te prawdziwe „na M.” i okazują się naprawdę znakomicie współpracować. zważywszy na aurę tego lata, buty z kalosza są dobrą inwestycją. 
sprawdziłam. polecam. lubię. :)


PS. Kochanie, nauczę się używać statywu, promise :) 




pętla na szyi

potrzebowałam czegoś dużego pod szyję do baaardzo prostego czarnego zestawu. miało być duże, nietypowe, najlepiej błyszczące, ekscentryczne i najlepiej tanie. i się zrobiło. ze sznurków z pasmanterii...
i lubię to :) 
w roli modelki lampa - "szyja" mniej więcej w obwodzie, jak moja :)








marynarz

paski i motywy marynarskie są aktualne co roku. udaje mi się na ogół uniknąć dosłowności we własnej szafie, jednak u młodego się nie udało :) 
zbieg okoliczności, kilka prezentów, kilka zdobyczy z drugiej ręki i młodzian jest wyposażony w najbardziej eleganckie i stylowe ciuchy w naszej rodzinie :) 
szkoda, że brakuje nam jachtu na lazurowym wybrzeżu, żeby mógł się polansować, bo przy obecnej aurze zamiast eleganckich motywów żeglarskich, wystarczyłoby owijać go kocem i folią :)))


a TU pisały o paskach dziewczyny z nietylkodzieciaki.pl i znowu miałam to dziwne uczucie... 


















nietylkodzieciaki.pl

czasem przeglądając blogi doświadczam dziwnego uczucia, jakby ktoś szperał mi w głowie i publikował. czasem to jedno zdanie, zdjęcie, czasem ogólny osąd, jakaś zdefiniowana motywacja czy upodobanie. im bliżej autor trafia w "moje" wyłącznie dotychczas i "oryginalne" z pozoru coś, tym ciara na grzbiecie silniejsza. tak! tak! no właśnie! no przecież! i entuzjazm we mnie rośnie ;)
takiego uczucia niejednokrotnie doświadczyłam i doświadczam, zaglądając do 
nietylkodzieciaki.pl i bywają serie postów, które przekonują mnie regularnie o istnieniu estetycznego pokrewieństwa dusz z autorkami ;)

kilka przykładów telepatycznych wywołań tematu:
post o żółtym kolorze i nasz pokój małolata
post o lampkach w dziecięcych pokojach i pokojowy strażnik mojego klopsa
- no i regularnie przewijająca się na blogu biała podłoga














między wronami się kracze


po pierwsze cenie sobie oryginalność i własny styl. po drugie estetyka motocyklowa lekko mnie śmieszy.
jesteśmy na zlocie miłośników hd w górskim kurorcie. huczą tłumiki, twardzi faceci prężą klaty, napięte laski prężą się całe. M jest szczęśliwy ze swoimi chłopakami z klubu. tymczasem ja nie mam na sobie nic z logo hd. wprawdzie pomarańczowe włosy idealnie wpisują się w kolorystykę marki ale zbieżność przypadkowa. trzeba lubić ten styl: skóry z frędzlami, płomienie, kowbojki i wszystko byłoby nawet ok ale w damskim segmencie obowiązują na skórach kryształki i różowe ornamenty a laski mają tipsy i plastikowe cycki. no festyn. nie lubię. do tego wszystkie noszą buty na obcasie... nie mieści się to w moich kategoriach...
stoję wieczorem na balkonie hotelu, sączę bezalkoholowe pilnując śpiącego S i obserwuję. i jak tak patrzę na kilkaset osób tworzących bractwo hd, to jednak wbrew wszystkim estetycznym przekonaniom nachodzi mnie ochota, żeby w przyszłym roku mieć jednak skórzaną kurtkę i ciężkie buty. żadnych obcasów, kryształków i plastiku w biuście. zobaczymy co da się zrobić... 
mam rok ;) 





foto oczywiście nie z karpacza ale sturgis :) 

kombinatoryka

na wieszaku w sh przyciągnął uwagę kolorami. potem zachwycił mnie wzór i materiał. myślałam, że sukienka, wyglądało na spodnie. po bliższych oględzinach okazało się kombinezonem! bez mierzenia wrzuciłam do koszyka. za 8 zeta? przepuścić taką okazję? w życiu!
najwyżej zrobię z tego coś innego, bo sam materiał wart grzechu. przed lustrem oniemiałam...
no i teraz tylko trzeba poczekać na moment uwolnienia bufetu od subtelnych i seksownych wkładek laktacyjnych i można ruszać na promenadę w Cannes :))) 
no i jakieś buty muszę wykombinować bo najlepiej wygląda na boso :)