równowaga?



Krąży od pewnego czasu anegdota, którą zna już chyba każda młoda mama - w telegraficznym skrócie - facet wraca do domu a tam armagedon, który żona spokojnie wyjaśnia: zawsze pytasz, co robiłam cały dzień - właśnie dziś tego nie zrobiłam.

Pieściłam wizje rzeczywistości, w której jestem w stanie odpuścić nawał codziennych czynności. I może nie po jednym dniu, ale po tygodniu, gdybym stoicyzm przywdziała i pozwoliła sobie na taką niefrasobliwość: nie ma czystych ubrań, a już na pewno nic nie leży w szafie. Nie ma czystych naczyń a w zmywarce leży męski but, trochę klocków i zbutwiała pluszowa owca. Raczej nie ma co jeść bo nierozpakowane przez tydzień zakupy nie zachęcają do rozpakowania a i tak nikt nie pamięta co tam było, zupa na kuchence musuje spontanicznie bo nikt jej nie schował do lodówki. W kuchni piętrzą się niedojedzone słoiki, strupy zaschniętych resztek i trochę już śmierdzi. W całym mieszkaniu potykamy się o przedmioty, w WC pływa książeczka o częściach ciała… W naszym łóżku jest trochę sucharów, pestek ze śliwek i podarta gazeta, materac jest mokry bo wylała się woda z odkręconej butelki. Ślizgamy się na piasku naniesionym z placu zabaw i błocie z dziecięcych napojów, przyklejamy się do owoców i przekąsek licznie zdobiących podłogę. Podziwiamy fraktale na ścianach, lustrach i oknach – dzieło brudnych dziecięcych rączek, kredek, może też kupy? Faktycznie mogłoby być kolorowo.

A jednak podłoga i ściany są nadal w większości białe, kuchnia i łazienki nie wymagają zeskrobywania niczego pazurami, pranie zrobione, powieszone, czasem trochę leży zanim trafi do szafy ale jest, szama dla potomka gotowa, zapas w lodówce i zamrażarce czeka, dorosłe porcje żywnościowe też prawie zawsze zapewnione, zabawki i książeczki poukładane na półkach, skompletowane klocki w pudełkach, zwierzątka w zagrodzie, fotelik po karmieniach umyty, nektarynka starta ze ściany, podłogi i dziecka. Żona umyta, schudnięta i umalowana. Dziecko żywe i zdrowe, po inspirujących spacerach, edukacyjnych czytankach, rozrywkowych piaskowych babkach, ekologicznych kasztanach, uwrażliwiających zoologicznie pieskach, socjalizujących klubikach malucha i zbilansowanych posiłkach.  

I jak to jest, że fakt, iż w tym czasie nie zarabiam, całkowicie przyćmiewa katalog powyższych codziennych czynności? Czemu sama deprecjonuję kilka etatów składających się na housewife i czuję się pasożytem prosząc o kasę na fryzjera? Ostatnio  w akcie rozpaczy podjęłam się pewnego zadania, żeby wesprzeć domowy budżet. Tracę kolejny weekend dłubiąc ze wstrętem coś, czego organicznie nie cierpię. Tracę czas, tracę momenty, tracę relację...

Nie wiem, jak to pogodzić.

Błyskotliwej pointy dziś nie będzie.  


 

6 komentarzy:

Zwyczajna mama pisze...

ja nawet nie mam co marzyć o zafarbowaniu, czy przycięciu włosów... Nie mam co marzyć o pachnących, kolorowych kosmetykach - przecież wystarczy mi mydło i szampon... Czasem muszę żebrac o parę złotych na bilet, żeby rodzicow odwiedzić, bo mój pan i władca zarabia, a ja jestem tylko służącą...

eveleo pisze...

ja się zaciągnęłam do oriflame, żeby coś wpadło i żeby nie zwariować i mieć coś do zrobienia oprócz tego w domu. ach ten wychowawczy, ma plusy ale i minusy, przyznajmy.

Ania pisze...

Skąd ja to znam? Ciekawe jak facetom by się podobało na naszym miejscu?!?

To uwłacza godności... kieszonkowe jak dla dziecka ;/ grrr!
A przy kłótni nieraz usłyszę że przecież nie pracuję i bla bla bla

Najciekawsze jest to że jak facet wraca z pracy to musi po niej odpocząć, no bo jak inaczej? a kiedy nam się kończy praca? jeśli dziecko budzi się w nocy to jesteśmy w niej 24h... więc kiedy odpoczynek dla nas?

Kitek pisze...

no właśnie! kiedy odpoczynek dla nas? bo facet po pracy zawsze zmęczony... a i weekend musi się wyspać...
dlaczego "kura domowa" ma się czuć gorzej niż kobieta pracująca?
ja pracuje na 1/2 etatu, coś tam zarabiam, ale szału nie ma... i i tak mam wyrzuty sumienia jak na siebie chcę wydać... a obowiązków domowych i tak mi nie ubyło..

agakry pisze...

raczej nie o to mi chodziło, choć widzę, że temat palący. mi nikt nigdy nie czynił wyrzutów i nikt nigdy nie odmówił. jestem doceniona a mąż jest wsparciem w codziennej rutynie, na tyle ile mu czas pozwala. chodzi o to, że we mnie jest taki wyrzut sumienia, że nie dokładam do skarbonki choć z niej wyciągam...

Anonimowy pisze...

Czytam Twojego bloga regularnie, odruchowo już sprawdzam codziennie czy czasem coś nowego się nie pojawiło, uwielbiam Twój styl i w ogóle blisko mi do Twoich przemyśleń, ale dzisiejszym tekstem mnie powaliłaś, jakbyś mi to z ust wyjęła:))) Mam tak samo i łączę się z Tobą w bólu, też jestem doceniona, mąż nie daje mi odczuć finansowej przewagi a jednak coś głęboko człowiekowi doskwiera... no cóż jeśli o mnie chodzi już taka rozkminająca natura...a tej ciągły bajzel ...ja już się zastanawiam czy ja robię coś źle, że co wieczór roznoszę na swoje miejsce różne dziwne rzeczy, zwierzątka do zagrody też odprowadzam a jakże:) mam masę rzeczy do ogarnięcia i gdzie tu czas na relaks...Eh...mogłabym dłuuugo opowiadać:), fajnie, że nie jestem sama:)gorąco pozdrawiam! trzymaj się!