tak sobie myślę

tak sobie myślę, że zachwyt nad własnym dzieckiem i miłość rodzicielska muszą mieć swoje granice. nie oznacza to, że limit wyznaczam na uczucia w rodzinie. to oznacza, że obcy mi jest klimat wpadania w pastelową otchłań rodzicielstwa. ślepe zauroczenie własnym potomkiem i bezwarunkowe mu oddanie jest naturalne i wręcz wskazane. wiem, bo przecież sama mam jedyne dziecko idealne :) ale ciągle ważna jestem dla siebie JA i ważny jest dla mnie mój świat.
tak nas natura stworzyła, że abyśmy nie pożarli własnych dzieci, gdy drąc się zwyczaje dotychczasowe nam w życiu rujnują, kochamy je mimo wszystko.  prędzej własnym ciałem zasłonimy, niż tknąć groźbie czy krytyce pozwolimy. przewrotna natura sprawiła równocześnie, że każdy z nas w celu zachowania gatunku i osobistego przeżycia, instynktownie jest egoistą, żeby przetrwać trzeba wszak myśleć o sobie…  

i tu ten bełkot zapętlam teraz do tezy wyjściowej, że czasem obok tej rodzicielskiej plątaniny zachwytów i wzlotów trzeba najzwyczajniej w świecie pobyć sobą. egoistycznie, świadomie, hedonistycznie… co kto lubi… wszak lubić coś przyzwyczailiśmy się lat wiele przed dzieckiem, wszak długo przed dzieckiem ukształtowały się nasze osobowości: pasje, namiętności, podatności, małe i duże „lubię/ nie lubię” czy „chcę/ nie chcę”.
czy odcięcie pępowiny ma oznaczać odcięcie dawnej mnie? nie! ja jestem ta sama! owszem, bogatsza o macierzyństwo w całej rozciągłości i głębokości definicji, ale ta sama. zdroworozsądkowa rezygnacja z używek nie oznacza, że nie pamiętam, jak są fajne dzikie imprezy. wymuszona logistyką usypiania i karmienia, wielka towarzyska nieobecność nie oznacza, że nigdy już nie wjadę w towarzystwo z głośnym I-HAAA na ustach. to, że w konsekwencji ciąży mam słodkie dziecko, nie oznacza, że nie walczę dziś o figurę i lustro. czy to wszystko sprawia, że jestem złą matką?

myślę, że wiele można mi zarzucić błędów i niedociągnięć. pierwsze dziecko to wielki poligon. ale nie dam sobie wmówić, że dziecko oczekuje zatracenia siebie, że miarą dobrego rodzica jest ilość słodkich epitetów i stopień rezygnacji z normalności.
co ma do zaoferowania rodzic, którego świat przestał istnieć w chwili narodzin i kręci się wyłącznie wokół dziecka? lustro? spójrz dziecino to mój cały świat, cała reszta nic nie warta?

dziecko potrzebuje nauczycieli, przewodników, wzorów charakterów, odniesień! kogoś, kto z zachwytem będzie patrzył na świat, będzie o nim uczył, będzie go tłumaczył, będzie go z radością konsumował i kształtował codziennie i czerpał radość z bycia sobą. kogoś, kto pomimo ogromu miłości do dziecka, prowadząc je za rękę nauczy, jak ma być szczęśliwym człowiekiem – będąc sobą…


16 komentarzy:

ambiguity pisze...

no pewnie że trza o sobie pamiętać bo inaczej skończymy żyjąc życiem naszych dzieci, a to ani dla nas ani dla pociech dobre być nie może

Kaffiarka pisze...

dokładnie, fakt ze uwielbiam całowac stopy mego dziecka nie oznacza ze przestalam kochac siebie, jednak to nie zawsze łatwe pamietac o sobie, czasem dziecko absorbuje tak bardzo... jak np wczoraj moja marudzaca 24 h Hanka, final - po jej pojsciu spac , ksiazka, brizerek, a cala reszta odłogiem, dzis rano zaczela od zabawy klockami, ktore wczoraj pozostawila na podlodze :)
ps opieka spoleczna jeszcze sie do nas nie wybiera :)

ZEZUZULLA pisze...

Pisałam też kiedyś o niby niemamowym zachowaniu-wedle innych. Ale tak jak Ty, nie zamierzam wyzbyć się siebie, tego jaka i kim jestem. Aczkolwiek przyznam, że ciężko jest, tym bardziej gdy obok brak osoby, która pomogłaby w ogarnięciu codzienności.

Nasza Polana pisze...

no co napisać??? no przeca prawdę żeś całą wywaliła jakich mało i tylko szkoda, że tak wiele matek jednak o tym zapomina, nie pamięta, nie chce pamiętać. Jak wiesz nie mam /jeszcze/ potomstwa ale to co piszesz jest właśnie moją dewizą i niestety z wieloma koleżankami, które o SOBIE zapomniały, urwał mi się kontakt. Z wieloma koleżankami które na każde przysłowiowe beknięcie, chrząkniecie czy też nagły monolog dziecka, tracą koncentrację - przestałam się spotykać. Nie dlatego, że je przestałam lubić. A gdzie tam.... przykro mi, że co poniektóre po prostu obudzą się za 15 lat i będą opowiadać wszystkim, że zrezygnowały z siebie i poświęciły się macierzyństwu, rodzinie... Smutne ale często spotykane.

Viollet pisze...

Nic dodać, nic ująć :)

Anonimowy pisze...

Dlatego ja nie wyobrażam sobie prowadzić bloga o swoich dzieciach i ich kupkach oraz całym życiu rodzinno-gospodarczym - jeszcze raz przeżywać tą samą codzienność to dla mnie za dużo... Wolę już blogi hobbystyczne choćby szafiarskie czy kulinarne heh, bo to przynajmniej odskocznia i coś innego bardziej stymulującego umysł:) Pozdrawiam

Alcyna pisze...

U nas długo nie było przyzwolenia na bycie kimś więcej niż matką,żoną i panią domu,kiedy już raz weszło się w tę rolę. I coś mi się wydaje, że większość kobiet, która udaje, że tak się w tym zatraciła, jest w głębi bardzo nieszczęśliwa. Bo jak być szczęśliwym, kiedy nie jest się sobą? Kiedy dzień w dzień, 24/dobę, 7/tydzień gra się rolę? Może i piękną i prawdziwą, ale rolę pod publiczkę? Chyba takich matek,które faktycznie nie mają nic innego do powiedzenia, zrobienia, kochania, zapatrzenia się w to, podziwiania niż dziecko nie jest aż tak dużo. Tylko nadal nie wiedzą, że teraz "trendy" nie jest już bycie "matką idealną", a matką-kobietą ;) I podsumowując- to dobre, co komu robi dobrze ;)

agakry pisze...

dziecko można kochać nieznośnie i być kurą domową szczęśliwą do szpiku kości i ja to rozumiem bo przeżywam ten stan właśnie od kilku miesięcy, chodzi mi jednak o to, że dla dobra samego dziecka warto mieć odskocznię i choć kawałek własnego świata, by móc kiedyś dziecku pokazać coś więcej :)
a że to dobre, co dobrze komuś robi to zgadzam się w całości :)
oby wszystkim mamom i ich krasnalom samo dobre dobrze robiło :)

Mamuśka Martuśka pisze...

Moje zdanie na ten temat znasz kochana.

Szusz też odbicie swe wielbi namiętnie, ostatnio są też buziaki i jęzorem tafli lustrzanej smakowanie;-)

Er pisze...

tak gdzieś kiedyś usłyszałam mądre zdanie, że dzieci kiedyś dorosną, odejdą a matki zostaną same, zaniedbane i zgrabiałe bo ich całym życiem było dziecko. Ważne jest to co napisałaś na końcu o byciu sobą...niektóre mamy chcą na zawsze zachować przy sobie swoje maleństwo i wpajają im strach przed życiem, przed wszystkim w okół. Takie dziecko nie będzie sobą bo będzie się tego bało. Ja tego błędu nie powtórzę.

Sara pisze...

Też tak myślę, ale zastanawiam się, czy osoby robiące odwrotnie nie są szczęśliwe na swój sposób. Może tak chcą? Chcą być tylko mamą? Może zdają sobie sprawę z konsekwencji, a jednak wybierają całkowitą zmianę tożsamości? A może nie jest to zmiana, tylko coś, co w nich cały czas było i tylko teraz ma szansę wyjść?
Omijam z różnych powodów place zabaw, ale to, czego się naoglądałam, wzbudza we mnie burzę podobnych myśli. Nie rozumiem takich osób, męczy mnie ich dłuższe towarzystwo, ale intrygują mnie też w pewien sposób i próbuję to zrozumieć. Co dziewczyny myślicie?

A, i jeszcze jedną mam myśl - że te wszystkie rzeczy, które robię dla siebie, są poniekąd po to (też i po to), by pokazać dzieciom więcej świata i by łatwiej się nimi zajmować wypoczętą, czyli że i tak wszystko sprowadza się do DZIECIIIII:))))
TRAGEDIA:D

Evelio pisze...

:-) teraz mi pozostaje się tylko uśmiechnąć:-) tak jak mam w zwyczaju mówić: jesteśmy przede wszystkim kobietami z własnym ja, później mamami, żonami, córkami itd. Właśnie czytam super książkę: Dramat udanego dziecka. Psychologiczna analiza, która pokazuje, że zatracenie w macierzyństwie nie oznacza wcale, że dziecko będzie szczęśliwe i bezpieczne. Bo to nie o to chodzi. Chodzi o to, aby dostrzegać przede wszystkim potrzeby dziecka i dostrzegać, że potrzebuje wolności i samodzielności.

Drobiazgi domowe pisze...

Ostatni akapit mówi wszystko i jest najlepszym podsumowaniem.

Pozdrawiam serdecznie.

Ada

tattwa pisze...

świetnie napisane - z przykrością patrzę na koleżanki, które po urodzeniu dziecka zatraciły zupełnie swoje pasje, plany, chęć kontaktu z innymi ludźmi, chęć podobania się. i chociaż rozumiem, że dla świeżo upieczonej mamy dziecko może być całym światem, wydaje mi się że nie warto rezygnować z siebie. pamiętam, że kiedy byłam mała, moja mama była przy mnie zawsze, kiedy jej potrzebowałam, ale dawała mi na tyle swobody, że miałam okazję popełnić małe błędy, nie trzymała mnie za rękę 24 godziny na dobę - i sama też znajdowała czas, żeby poczytać dobrą książkę, umówić się z koleżanką na kawę, iść do kosmetyczki. i myślę, że obydwie wyszłyśmy na tym bardzo dobrze. dzisiaj naprawdę z przyjemnością patrzę na moją 45-letnią mamę, która jest zadbaną, dynamiczną kobietą z własnymi pasjami i gronem znajomych.

Katarzyna Szymańska pisze...

Dobra mama to szczęśliwa mama...Aczkolwiek od wyrzutów sumienia się nie ucieknie ;-)

a.pe pisze...

Zgadzam się z Tobą w całości :) Aczkolwiek w przeciwieństwie do Anonima, nie widzę nic złego w pisaniu bloga o dziecku. Najłatwiej mi się pisze o tym, co aktualnie zaprząta moje myśli. Raz będzie to dziecko, innym razem, moja codzienność, a kiedy indziej pasja, czy marzenie... Bo blog jest pewna małą częścią mnie samej, więc nie chcę ograniczać się tylko do jednej wąskiej dziedziny... A jeśli dla kogoś taka lektura jest uwsteczniająca, to trudno, jakoś to przeżyje ;)