Bibetta czekała na swój czas. Dostaliśmy ją w prezencie i
traktowałam ją z delikatną rezerwą, jak sporo przedmiotów, których nie kupiłam
sama bo wydawało mi się, że nie potrzebujemy. Po co dziecku fartuch
prosektoryjny, skoro grzecznie je z łyżki i nie rozlewa, nie rozbryzguje i w
ogóle kulturalny z niego gość?
No i się okazało, że nadeszła era samodzielności. Nie będę
jadł, dopóki łyżką sam nie rozmażę sobie obiadu na głowie. I koniec. A obiad
bywa w kolorach różnych i niektóre za Chiny spierać się nie chcą. I bibetta z
odsieczą ruszyła. Husaria pastelowa otuliła młodego i otwarły się wrota
bezkarnego taplania. Czasem się tapla a czasem po prostu kulturalnie je. Bez
protestów pozwala się odziać i zasiada w zielonych gronostajach na spożywczym
tronie. I fajnie.
Pewnie można bez takiego śliniaka żyć. Ale ma się więcej prania :) a ja nie lubię :) więc polecam.
4 komentarze:
Ja poproszę wersję na 128 cm. ;) Do radosnych wyczynów artystycznych farbami byłoby najbardziej rewelacyjną sprawą. farby to jest dopiero przeciwnik do walki na proszek i odplamiacz- jedno opakowanie- dwa kolory schodzą same, 3 po odplamiaczu, reszta po niczym ;)
ale spokojnie da się w to ubrać ? bo mój to czasem ma focha na śliniak ;/
hej mamy taką samą miseczkę żabkę:D świetnie się sprawdza:D
25 lat temu miałam tez coś takiego :) z pożółkłego plastiku, ale czyniło cuda;)
Prześlij komentarz