chwile jak fotka

Są chwile, gdy nawet najlepszą parę, a nas za taką uważam, dopada codzienność, rzeczywistość i z półbogów przeistaczamy się trochę w naszych rodziców. Ze wszystkimi ich zgryzotami, frustracjami, marsami na czole i głupimi tekstami, które magazynujemy gdzieś w archiwach podświadomości. Jednak gdy już czuję, że zamieniam się w kogoś, kim bardzo być nie chcę, zdarzają się te małe magiczne chwile, dzięki którym budzę się z letargu.
Znajduję ich dwóch. Mały w łóżku, duży na podłodze. Mały w piżamie, zaplątany w pościeli z myszką na piersi. Duży przykryty rogiem dywanu, z otwartą „Doliną Muminków” na klacie. Trzymają się za ręce i śpią identyczni.
I wiem, że choćby kosmos się walił, to nic nas nie zepsuje… 



1 komentarz:

Mamuśka Martuśka pisze...

No i cudownie:-)To są "te" znaki, żeby opamiętać się w złości i zrozumieć co jest najważniejsze...:-P