Duma z samodzielności dziecka czasem potrafi przerodzić się
w błaganie niebios o wehikuł czasu. S. od kilku miesięcy ma wyjęte boczne
szczebelki z łóżeczka i sam wychodzi z niego po przebudzeniu. Wzruszające
plaskanie bosych stópek, lub dzwonienie skarpetek z bąbelkiem oznajmia, że
nadciąga zaspany miś. Jest zwykle koło 6.30 a nawet 7, więc bez dramatu.
Jeszcze się trochę podkołdernie przewracamy i można przeciągnąć temat
oficjalnej pobudki.
Wolność łóżeczkowa ma jednak swoją czarną stronę. Młody może
do nas przyjść nie tylko rano, ale o każdej porze, co z upodobaniem czyni od
kilku dni. Bezceremonialnie ląduje w rodzicielskiej strefie bezpieczeństwa i
zapada w głębie snów własnych, rujnując nasz spokój. Na dwoje dorosłych ludzi o
wzroście raczej ponadprzeciętnym spada grad ciosów wystosowanych przez
bezbronne dziecię nie mające metra!
No i weź tu śpij rodzicu, gdy delfina pluszowego ogon masz w
nosie a kolano ciepłe chłopięce zarzucone na szyi… mały łokieć precyzyjnie i
natrętnie zaczepia o łuk brwiowy, a gładziutka pięta szybuje konsekwentnie w
okolicę żuchwy. Taaaak, śpij rodzicu… Twoje ukochane młode tuli się, by znienacka pieluchą ciepłą zatkać Ci dopływ
tlenu czułym gestem „kocham spać Ci na twarzy”… Śpiiiij… może jutro przyjdzie
dopiero po 3…