Walka o jajko trwała półtora roku. W żadnej postaci
nieakceptowane jajko spędzało mi sen z powiek. No bo jakże cudownie to jajo na
rozwój i na wszystko, a grzyb nie chce i koniec. I jak to zwykle z grzybem
bywa, ni stąd ni zowąd, nagle jajo weszło i teraz wchodzi od trzech tygodni non
stop a dziecko wali w drzwi lodówki, że więcej i „ecie ecie tooo tooo mniam niam” no i
jajo za jajem szamie.
Na fali powodzenia jajecznego postanowiłam kolejne Rubikony
dietowe osiągać i zaszalałam z plackami z dyni i z cukinii. Poooszłooo! Chyba
dlatego, że z jajem J.
I teraz kombinacje dyniowe, cukiniowe, z pietruchą zieloną, słodsze, z curry,
ze śmietaną, słone - różne stosujemy.
Zawsze lubiłam i nadal lubię gotować, jednak codzienna
rutyna zabija całą przyjemność i fantazję. Łapię się na tym, że na zakupach
przynoszę ten sam zestaw obowiązkowy – kalafior, brokuł, ogórki, kurczak,
jabłka, serek, jaja i jeszcze kilka. A gdzie moje dawne eksperymenty i
ciekawość kulinarnych wybryków? Prawda jest taka, że dorosły dziwne smaki i nowe
konsystencje doceni, a nawet jak nie polubi, to zje z rozsądku albo
grzeczności. A grzyb grymasi i pluje i się wykręca i wyje i po prostu nie ma
opcji, żeby tuczenie prowadzić jakoś programowo. A trzeba…
I tak sobie myślę, że to jeden z najtrudniejszych
codziennych matulowych obowiązków: co młodemu dać do paszczy? Bo nie dość, że
trzeba wykoncypować, to potem kupić i zrobić tak, żeby się udało wtłoczyć. A
jak się nie uda, i potwór odmówi, to jeszcze alternatywę mieć w zanadrzu na
szybko gotową… I tak codziennie od nowa. A tego nie lubi, a tym pluje, a
powinien, a inne dzieci jedzą bo zdrowo, a czemu ON nie chceeeeeee tegoooooo
skoro wczoraj jadł aaaaaaaaa????