z dzieckiem to sobie można... zabawki posprzątać a nie sesje modowe urządzać...
mono - symptomy kryzysu
Uświadomiłam sobie ze wstydem ostatnio, że poziom intelektualny
moich zapisków runął na łeb, żeby nie napisać subtelniej. Zastanawiałam się
onegdaj nad wszystkim: jak będzie, jaka będę, jaki on będzie, jakie ono będzie,
co z grudki wykiełkuje, jak to jest być rodziną taką dorosłą i prawdziwą.
Refleksji było mnóstwo, niektóre naiwne, bezpodstawne, inne prorocze, trochę
egzaltowane, ale coś w tej głowie trybiło. Hormony swoje robiły, burzyło się,
huczało, tajfuny skrajności latały, ale mieliło. Mieliło tez milion tematów
bieżących, kulturalnych, społecznych,
medialnych… i nagle czarna dupa.
Flauta pieluchowa zupą jarzynową wzbierająca.
Mamałyga umysłowa. Bielmo mózgu. Kasza intelektualna. Źle mi z tym. Czuję, że staję
się zombie matką. Taką, co to zawiesza się na placu zabaw w roli robota stróża
karmiciela. Mało mam okazji do spotkań towarzyskich, jeszcze mniej do spotkań z
ludźmi bezdzietnymi. Doskwiera mi mono. Monotonia monotematycznej
monocodzienności.
Ogarnia mnie nieodparte wrażenie, że nie mam o czym rozmawiać
z „normalnymi”, że poczucie humoru wyjałowiło się do poziomu „a kuku oahahahhahaha”,
że książki które są jedną z niewielu rozrywek nie stanowią jakoś wystarczającej
podniety do wielowątkowej dyskusji wieczorem przy piwie… i jakoś mi tak
monokryzysowo…
A syn mi na to wtedy tak, jak widać poniżej... no i o czym ja mam gadać więcej?
always right mom
Snucie planów związanych z dzieckiem jest domeną ludzi,
którzy dziecka się spodziewają, jednak każdy dzień rodzicielstwa praktycznego rewolucjonizuje
poglądy w sposób bezpardonowy. Przychodzi taki moment, kiedy młody człowiek,
bardzo młody człowiek podkreślam, uświadamia sobie mechanizmy rządzenia i
samoświadomość małego tyrana burzy sielankę rodziców. Bo mama w lewo a on z
błyskiem w oku w prawo, mama mówi nie wolno a on do buzi, tata mówi siadaj a on
biegnie, babcia mówi jemy a on lata samolotem… i wie ten mały człowiek,
dokładnie wie, rozumie, kuma, jarzy czego się od niego oczekuje a robi diabeł
mały inaczej bo bada granice.
Zawsze chciałam być fajną mamą, taką wyluzowaną,
liberalną, do przytulania i łażenia po drzewach, do mazania, chlapania,
eksplorowania i zdobywania świata. Ale oprócz starań i ogromu dobrej woli,
oprócz fristajlu w codzienności, oprócz braku rygorystycznego harmonogramu,
czasem muszę swą wolę narzucić i to jest TRUDNE. To jest tak strasznie trudne,
jak nic do tej pory nie było. Czasem tak bardzo wygodnie jest odpuścić, udawać,
że się nie widzi, albo zignorować coś za setnym razem po próbach dziewięćdziesięciu
dziewięciu… a w głowie huczy wtedy reprymenda: ŹLE, zapłacisz za to sama z
nawiązką głupia babo!!! Bo jest czas na luz i jest czas na bycie hersztem
bezkompromisowym. I staram się ale czasem jest tak trudno…
stało się
Stało się, zrobił to. Zrobił to nawet podwójnie, choć nie
tak, jak się spodziewałam, że zrobi. Spodziewałam się, że biegnąc przez trawnik
zaryje w minę, że ufajda się po pachy i będziemy wracać w torbie foliowej albo
jakoś tak. Tymczasem macierzyństwo zaskoczyło mnie po raz kolejny bo na spacerze,
owszem, kontakt z batonem nastąpił, ale baton był suchy i nawet rączki nie
ubrudził… za to w domu... uuuu dzień po upolowaniu balasa na chodniku, syn zdegustował
wyrób własny… na ułamek sekundy postawiłam go bez pieluchy na podłodze i gdy w
następnej chwili spojrzałam na swoje jedno jedyne, wyszczerzyło do mnie
czekoladowe kły. Życie matki jest piękne.
jedna sukienka
uwielbiam ciuchy o wielu twarzach. jedna sukienka ostatnio obskakuje wiele okazji w różnych wariantach: na spacer z młodym w skwarze, na grilla popołudniowo, na wieczorne piwo. przyjemność z takich kombinacji i mniej przydługich zamyśleń przed szafą. tylko pranie częściej obowiązuje, ale przy obecnych temperaturach i tak zaraz wszystko suche, a że materiał niegniotący cudownie, tym większy komfort i swoboda noszenia...
kolory lata
lubię, lubię, lubię :)
i słońce i niebo niebieskie i zieleń do zjedzenia i słodycz we wszystkich odcieniach soczysta :)
i tylko latem tak jest, że aż tak :)
i słońce i niebo niebieskie i zieleń do zjedzenia i słodycz we wszystkich odcieniach soczysta :)
i tylko latem tak jest, że aż tak :)
obcasowi ukłon
Komplet cech fizycznych oraz uwarunkowania historyczne (trzydziestolatki wiedzą, o co chodzi) wtłoczyły mnie dwie dekady temu w martensy a nie szpileczki filigranowe. W efekcie nigdy na obcasie komfortowo chodzić się nie nauczyłam, typem spodniowym pozostałam. Czasem jednak podziw i tęsknota za nóżką wyeksponowaną zawodzą smętnie i łkają a wówczas porywam się na obcas... Wytrzymuję trochę, ale z reguły szybko wracam na ziemię, nawet z wygodnych platform :)))
szorty DIY
Subskrybuj:
Posty (Atom)