wyrwy i wyboje



Rodzicielska podroż to nieustające wyboje. Jak już wydaje ci się, że przez chwilę masz wreszcie kontrolę, trafiasz na wyrwę i huk. Dewastacja. 
S. to zdrowy chłopak. Nie wyćwiczył nas zbytnio i nabraliśmy złudnej pewności, że znamy odpowiedzi na sporo pytań. Jak się ślini, łapy w paszczę pakuje i ma lekką gorączkę to przecież oczywiste, że zęby. A że to juz piątki idą, to dlatego tak wyboiście. Aha...
I rodzice z troską o dziecię ładowali mu maść na dziąsła i dużo chrupiącej paszy do gryzienia. A dziecko wyje i tak dni kilka a zębów jak nie było, tak nie ma. Ziarno niepokoju kiełkować zaczęło i lianą oplotło rodzicieli bo pacholę zaprzestało konsumować cokolwiek i rozpaliło się już całkiem zdecydowanie. Nadszedł czas instancji wyższej. Lekarz. I wstyd nastał i groch do klęczenia w zimnej sieni rozsypano. Zapalenie gardła.
No i pewność siebie, jak bańka strzeliła nadziana na ostrogę. Weź rodzicu nie panikuj, nie rób wiochy na ostrym dyżurze z byle katarem, ale  też się orientuj na tych wybojach i bagnach nieprzemierzonych, żeby nie przegapić kolejnej wyrwy...