bunt dwulatka

Mój syn zaczynał kiedyś mówić. Mozolnie pokonywał różnice miedzy mama tata a papa, ale konsekwentnie piął się w elokwencji coraz wyżej. Może nie skokowo i nie jak burza ale się piął. Od pewnego czasu pogrążył się jednak w otchłani zaprzeczania i powrócił do korzeni dziecięcego niewypowiedzenia czyli jednosylabowego słowa klucz: NIE.
-Ładna dziś pogoda. Nie.
-Chcesz kakao? Nie.
-Tata wraca. Nie.
-Idziemy do wanny. Nie.
-Wolisz kubusia czy pszczółkę. Nie.
-O jaki fajny samochód. Nie.
-Zobacz koparka. Nie.
Aaaaaaaa!!! Wsącza się to zaprzeczenie do mojego ucha od świtu, gdy syn się budzi i ściągając mnie z leża zaczyna: nie nie nie. Wiem, że to NIE znaczy "mamo nie spij już i wstawaj i bawmy się i śniadanie poproszę". Za chwile wiem, że kolejne nie to "poproszę serek a nie kaszę" albo "bajka ma być o prosiaczku a nie mrówkach". No ale to intuicja, a nie werbalizowanie i uniwersalny w odbiorze komunikat. 
Zmęczona, w rozpaczy dyktowanej spontanicznej kreatywności, przeprowadziłam eksperyment. Z premedytacją przejęłam postawę syna. I tak oto w skrócie sobie podyskutowaliśmy o planach na wieczór i literaturze iberoamerykańskiej (streszczenie):
-Maaamooo nieeee
-Nie
-Nie?
-Nie
-Nie-e nieeee nie!
-Nie...
-Nieeeeee!
-Nie
-Nieeeeee nieeeeeeee nieeeeeeee eeeee
Wlasnego pierworodnego doprowadzilam do furii i epileptycznych rzutów o podlogę, co jest ostatnio ulubionym środkiem ekspresji.  Chwilowa konfuzja maloletniego urocza, ale pogłębionej refleksji się po nim nie spodziewam.

Za to sama wniosków szukam i pytam, czy jest na to NIE metoda?
I proszę, nie chcę słyszeć, że chyba NIE...



cisza



Cisza to element deficytowy odkąd pojawia się dziecko. Nabiera wartości, mnoży odmiany.
Jest cisza błoga, gdy potomek śpi. To cisza upragniona, wyczekana, relaksująca, kładąca nogi na kanapie i masująca kark. Ta cisza ma w sobie sapanie, chrząknięcia, kopnięcia w łóżeczko i dziecięce pogadanki, ale jest cudowna.
Jest cisza dziwnie cicha, gdy dziecko śpi tak spokojnie, że sprawdza się, czy oddycha bo niewiarygodnym kontrastem zaskakuje wobec rumoru całego dnia.
Jest cisza stanowiąca szum tła: robisz coś, ono coś robi, nikt nic nie mówi ale się stuka, się stęka, się szura, klockami i ciuchcią się dźwięczy. To cisza spokojna i miła. Cisza nie absolutna ale kontrolowana i bezpiecznie wypełniona nieabsorbującą treścią.
Jest cisza dziwnie pusta, gdy mały ktoś jest poza domem. Cisza, która tęskni, pomimo zmęczenia i zarobionej chwili oddechu. Cisza zapomniana, cisza z epoki przed narodzinami dziecka, która już nie jest taką samą ciszą mimo że brzmi przecież tak samo cicho.
I jest ta jedna specjalna cisza, która zapada w drugim pokoju. To jest najgłośniej wrzeszcząca cisza świata! To jest cisza zapowiadająca nadejście złoczyńcy zza rogu. To cisza, która zdarza się Twojemu dziecku w chwilach największego skupienia i zajęcia się czymś nadzwyczajnym… i gdy słyszysz tę ciszę, biegniesz na złamanie karku bo być może misie jedzą kupę, pralka się prawie włączyła z kolekcją kosmetyków i kilkoma butami, ważny dokument zmienia stan skupienia, albo w nielegalnym użyciu są nielegalne narzędzia. To jest cisza grozy.
U nas dziś była taka cisza. Był też gdzieś niezmywalny flamaster do opisywania CD. 30 sekund ciszy. Potem był już tylko cudowny dziki chichot...